Gdy zapukamy do jej świata, malarka Iza Staręga odpowie nieśmiało „proszę”.
Potem jedynie uchyli drzwi. Co przez tę szparę zobaczymy?
Kobietę po czterdziestce, nieufną, jakby zdziwioną intruzem. Bo Iza na co dzień żyje z daleka od wielkiego świata, wernisaży, bywania – na piętrze ponadstuletniego, zniszczonego domu w centrum Siedlec. Wychodzi tylko wtedy, kiedy musi. Pytania o politykę, telewizję, książki bardzo ją krępują i z rozbrajającą szczerością odpowiada: nie wiem, nie pamiętam. Sama się dziwi, jak wychowała dwudziestoletnią dziś Inę.
– Córka wracała ze szkoły i informowała mnie, że inne mamy pieką szarlotki albo robią dzieciom sweterki na drutach, a ja rozkładałam ręce – wspomina. Iza do stereotypów wzorowej uczennicy czy matki nigdy nie pasowała. Już w liceum stworzyła swój świat i zaczęła malować, potem, jak to zwykle bywa, trafiła na artystyczną uczelnię.
Od kłopotów ucieka w sen. Otulona, z poduszką na głowie oddaje się, jak twierdzi, najlepszej terapii pod słońcem. Życia nie planuje, planuje za to malowanie. – Obiecuję sobie, że od 10 do 14 i od 18 do północy będę siedzieć przy sztalugach. Oczywiście, nie zawsze się to udaje – wyznaje.
Uważa jednak, że samo pobycie w pracowni dobrze jej robi, z filiżanką kawy, przed czystą kredową kartką. Ale jeśli już bierze się do pracy, nie odpoczywa nawet przez chwilę. Na obrazie pojawia się... wysmakowana roślina i jeszcze jedna, a nawet zachwycony rosą żuk. Kiedy uważa, że papier zbyt się „zagęścił” wyciera niepotrzebne elementy, jak plamę z czerwonego wina.
Od tego przecierania, a także mieszania farby olejnej z pastelą obrazy sprawiają nierzeczywiste, świetliste wrażenie. Potem szybko kończy jedną pracę, by zacząć następną. Jest pewna, że kolejna okaże się lepsza. Znowu akcja będzie się toczyć na łące, a jej bohaterowie – pająki, robaki, motyle oczarowane słońcem zgubią się w wysokich trawach.
Tekst: Beata Woźniak
Fotografie: Aneta Borkowska (portret), archiwum artystki
Kontakt z artystką: www.izastarega.pl.
reklama