Miejskie pejzaże Adama Patrzyka są jak wspomnienia z podróży, choć sam rzadko wyjeżdża. Nie ma komputera, telefon odbiera niechętnie.
Ludzie patrzą na moje obrazy i odnajdują w nich miejsca, w których byli. Mówią: to przecież ulice w Padwie, plac w Jerozolimie. A tak naprawdę wszystko jest wymyślone – opowiada Adam. Oglądając jego płótna, bezwiednie zaczynamy się zastanawiać nad przemijaniem. Patrzyk maluje puste ulice, biblioteki, pokoje. Nie wiadomo, gdzie są mieszkańcy tych miast i domów, kiedy je opuścili i czy wrócą. – Dla mnie obraz nie jest prostym odwzorowaniem rzeczywistości, to raczej refleksja, krajobraz duszy – tłumaczy.
Jego pejzaże wyglądają, jakby były podejrzane przez okno. Takim oknem artysty jest częstochowska pracownia – tyle tylko, że zamiast włoskiego palazzo widać stąd zwyczajny kilkupiętrowy dom. W atelier stoi zwykle kilka obrazów, nad którymi akurat pracuje. Maluje powoli, z mozołem nakłada jedną warstwę na drugą, jego prace przypominają trochę jubilerską robotę. – Farba olejna schnie czasami nawet tydzień, kładę więc jedną warstwę i czekam. Muszę malować jednocześnie kilka obrazów, bo inaczej umarłbym z nudów – przekonuje. Czy kiedyś na jego płótnach pojawią się ludzie?
– Niewykluczone, ale jeszcze nie teraz – ucina. Ostatnio zaczął malować tramwaje. Nagle zafascynowały go mijające się ze zgrzytem wagony, choć już dwadzieścia lat sąsiaduje z ruchliwym skrzyżowaniem. Może więc z czasem z domatora zmieni się w podróżnika i wyruszy gdzieś daleko. Chciałby na przykład zobaczyć Nowy Jork i porównać wymyślony Manhattan, który maluje, z tym prawdziwym.
Tekst: małgorzata czyńska
Fotografie: Galeria Art
reklama