Uwielbiał Polskę, za granicą czuł się źle. Chociaż Wojciech Gerson namalował portret cara, wolał rodzime krajobrazy.
To były mroczne czasy. Warszawska Szkoła Sztuk Pięknych działała od niedawna (1844 r.), artystom brakowało pomocy naukowych, a gdy ktoś już coś namalował, zmuszony był zbywać prace w sklepie z materiałami rysunkowymi Hirszla. Warszawiacy tak dalece mieli w nosie sztukę, że najpewniejszym źródłem zarobku było malowanie herbów na karetach. Z tego mroku wyłoniło się Towarzystwo Zachęty Sztuk Pięknych, pierwsza instytucja popularyzująca narodowych artystów. Głównym jej inicjatorem był Wojciech Gerson – przyszły nauczyciel całego pokolenia polskich malarzy. Przez matkę zwany Wosiem.
Rodzinny pamiętnik
O mamie malarza wspomnieliśmy nieprzypadkowo. Pani Antonina, córka ludwisarza o niemieckich korzeniach, przez całe życie prowadziła pamiętnik, w którym odnotowywała najważniejsze zdarzenia z życia rodziny. Stąd wiemy, że „urodził się Wosio na Żelaznej ulicy”, a w dzieciństwie „zachorował niebezpiecznie na tyfus, ale dzięki Najwyższemu wyszedł z niebezpieczeństwa”. I że od dziecka zdradzał talent do rysunku. Gdy jego gimnazjum zostało przeniesione do Piotrkowa, ojciec zdecydował, że będzie studiował budownictwo w Szkole Sztuk Pięknych, co dałoby chłopakowi solidny zawód.
Rodzina Gersonów nie była bowiem zamożna, choć ród swój wiodła od Jana Gersona ze wsi Gerson w biskupstwie Reims, który to „na soborze trydenckim stawał w obronie katolicyzmu”. Ojciec Wojciecha ciągle zmieniał branże: raz prowadził browar, to znów kuźnię czy cegielnię. Wosio na nauki do szkoły poszedł chętnie, a po roku zmienił profil i zajął się malarstwem.
Studentem był nad wyraz pilnym, zostawał po godzinach, chadzał na wykłady dla starszych roczników, czytał francuskie i niemieckie książki o sztuce. Koledzy, widząc jego zaangażowanie w naukę, nazywali go Katonem bez namiętności.
Pędzlem i kijem
Młody malarz jednak pewne namiętności miał – fascynowała go rodzima kultura. Tuż po studiach wyruszył z kolegami w pieszą wędrówkę po kraju w celu „zbierania widoków, typów i ubiorów ludowych”. Trasa wiodła przez Kowno, aż do Grodna, a po drodze młodzieńcy zahaczyli o Augustów, gdzie obejrzeli zaćmienie słońca.
Był 28 lipca 1851 roku, augustowską ludność bardzo niepokoił zapowiadany fenomen przyrody. Zaćmienie odbyło się zgodnie z planem, a przewidywany przez mieszkańców koniec świata nie nastąpił. Gdy Wosio dzień potem płacił oberżyście za nocleg, rozmowa zeszła na astronomię. Za pomocą świecy i monety próbował wyjaśnić karczmarzowi zjawisko zaćmienia, ten jednak uparcie twierdził, że co innego księżyc, co innego dwuzłotówka.
Wędrówka przez kraj pełna była dziwnych zdarzeń. Oto w jednym miasteczku wzięto malarzy za rzemieślników. Gdzie indziej rysunkowy papier uznano za dekoracje wędrownej trupy. Starzy żołnierze, patrząc na ich wysokie białe kapelusze, uznali, że są Węgrami, a kilka kobiet myślało, że lekarzami. „Było nas trzech nie ułomków, zaopatrzonych w grube kije” – pisał Gerson, dodając, że być może dzięki temu nie spotkały ich nigdy żadne przykrości.
Podróż zaowocowała serią litografii „Ubiory ludu polskiego”. Biografowie malarza twierdzą, że coraz wyraźniej w tym okresie kształtowała się świadomość narodowa artysty, któremu przecież przyszło dorastać pod zaborami.
Stypendium od generała
Mimo niewątpliwego talentu Wosio ledwie wiązał koniec z końcem. Czasem namalował dla tego czy innego księdza religijny obrazek, zwykle pozostawały mu tylko herby na karetach. Ratunkiem okazało się stypendium w Sankt Petersburgu.
Petersburska Akademia była malarską ramotą, w której uprawiało się pseudoklasycyzm. Był tu jednak Ermitaż, którego zbiory działały na wyobraźnię Wosia. Próbował różnych tematów: od historycznych po społeczne. Jak to ujął potem jeden z krytyków, wszystko po to, by nie dać się „zamknąć wraz z bydełkiem na krajobrazowym pastwisku”. Namalował „Pożegnanie włościanina z koniem” oraz „Pogrzeb wiejski” – tematy, które nie powinny zyskać poklasku. A jednak „Pogrzeb” spodobał się inżynierowi Staniewiczowi, generałowi carskiej armii. I to odmieniło losy Wosia. Bo generał nie dość, że kupił płótno, to jeszcze dorzucił ekstra dwa tysiące złotych jako stypendium dla artysty. Gerson wyruszył do Paryża.
Mistrz i uczniowie
Z francuskiej stolicy pisał do domu, że widział „Napoleona odzianego w oliwkowy tużurek” i że choć pamięta francuskie słówka, to ma kłopoty z mówieniem. Spędził tu ponad rok, ale malarskie nauki pobierał ledwie trzy miesiące – u Léona Cognieta. Wolał muzea i galerie.
Poznał środowisko polskich emigrantów i studentów sztuki, zaprzyjaźnił się z Norwidem. „Mamusi szczerze wyznaję, że wolałbym po kraju podróżować, (…) niż tłuc się po obcych kątach” – pisał mimo to w liście. Tęsknił za Polską i często malował wspominkowe obrazy. Życie towarzyskie Paryża niezbyt mu odpowiadało.
W paryskiej pracowni Gersona zbierali się malarze: Kossak, Tepa, Pillati, Sypniewski. Wosio ożywiał życie artystyczne, jednocześnie wzmacniając patriotyczne postawy. „W jakiej mierze pogodzić można uprawę sztuki z obowiązkami wobec kraju własnego?” – pytał, a wyjaśnianie tej kwestii zajęło mu resztę życia. Niechętny krytyk pisał co prawda, że „artyści nie przydadzą ani jednej cegiełki do naszego odrodzenia”, ale Gerson nie zwracał na to uwagi.
Paryska przygoda dobiegła końca, gdy z Warszawy przyszła informacja, że „zagraniczni kupcy” otworzyli stałą wystawę sztuki i sprzedają obrazy. Wiadomość tak podobno rozwścieczyła Gersona, że zaraz wrócił do kraju z postanowieniem rozgonienia obcego towarzystwa. W końcu polscy artyści ledwie wiązali koniec z końcem, a ze swoimi interesami wpychali się obcokrajowcy.
W Warszawie szybko zaczął organizować spotkania i wspólne wyprawy, by malować z natury, wszystko w imię pracy i postępu. To właśnie był zalążek Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych, które w pięciu wynajętych pokojach prezentowało najnowsze dokonania polskich malarzy. Prace można było nabyć poprzez udział w loterii. W notce z 30 grudnia 1861 roku matka Wosia pisała: „Zakupiono obrazów za trzydzieści tysięcy, Wosia obraz św. Jadwigi wygrała Mackiewiczowa, żona byłego gubernatora guberni lubelskiej”.
Inny Świat
W latach 50. XIX wieku Narcyza Żmichowska uwieczniła Gersona na kartach powieści „Ostatnie chwile życia”. Młody malarz Karol to postać wzorowana na Wosiu, człowieku, „któremu malarstwo nie jest fatalistycznie potrzebne, ale on jest potrzebny malarstwu”. I rzeczywiście: przez kolejne lata to Gerson kształtował oblicze polskiej sztuki, wykształcił też całe pokolenie malarzy. Uczyli się u niego Chełmoński, Stanisławski, Wyczółkowski, Podkowiński i Pankiewicz.
Uwielbiał Leonarda da Vinci, nauczył się więc włoskiego i przetłumaczył „Traktat o malarstwie”. Poza tym pisał: o przywileju opatowskim i o drzeworytnictwie, o zabytkach i o znanych osobach. Wszystko publikował w gazetach.
Malarstwo Gersona często nawiązywało do tematów historycznych i społecznych. Wstrząśnięty tragedią powstania styczniowego, namalował „Łokietka na skałach Ojcowa”, ale też „Zachwycenie” – idylliczną scenkę oderwaną od przykrej rzeczywistości. „Dziewczyna bez dachu” przedstawiała z kolei młodą szwaczkę pozbawioną właśnie domu – krytyk Lucjan Siemieński rugał wtedy Wosia za zbytnie zaangażowanie społeczne.
W 1862 roku ożenił się z ukochaną Kamilcią, czyli Kamilą Frydrych, córką budowniczego. Szczęście nie trwało długo, bo Kamila zmarła dwa lata później. W 1868 roku Wojciech wziął za żonę jej siostrę Natalię, z którą miał córkę Marię. Był już wtedy uznaną figurą, zlecano mu prestiżowe prace, jak wykonanie malowideł ściennych dla Miejskiego Towarzystwa Kredytowego czy namalowanie oficjalnego portretu cara. Tymczasem świat się zmieniał.
Z Paryża do Warszawy wrócili jego uczniowie: Podkowiński i Pankiewicz. Przywieźli obrazy malowane w impresjonistycznej manierze, które Gersonowi nie przypadły do gustu. Nowe malarstwo nazwał subiektywizmem i „podstawianiem twórcy w miejsce dzieła”. „Dzieło sztuki będzie doskonałe, jeśli będzie promieniowało z niego na widzów życie” – tłumaczył, nie widząc owego życia w impresjonizmie. Swojego malarstwa nie zmienił.
Odszedł razem z wiekiem XIX, 26 lutego 1901 roku. Doczekał jeszcze otwarcia nowej siedziby Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych.
Tekst: Stanisław Gieżyński
Zdjęcia: katalogi domów aukcyjnych, Wikipedia
reklama