Czy można twórców pozbawić fantazji? Okazało się, że tak – jeśli zakaże jej tyran. W PRL-u i innych krajach czerwonego bloku stał się nim socrealizm. Panował tylko kilka lat, ale efekty były i są widoczne: w sztuce między 1949 a 1955 rokiem wyobraźnia i swobodne poszukiwania formy legły w gruzach. Kiedy w poodwilżowych latach w naszej kulturze poluzowało się, artyści na wyścigi zaczęli odrabiać opóźnienia w nowoczesności. Najbardziej współczesnym językiem wydawała się wówczas abstrakcja i jej hołdowano przede wszystkim. Ale pojawili się też zwolennicy surrealizmu, który wprawdzie dotarł do Polski po wojnie, lecz na dobre wybuchł dekadę później, po „Arsenale”. Te prace, gdy trafiają na aukcje, mają gwarantowane wzięcie. Dlaczego? Bo emanuje z nich seks.

Spółka Erosa i Tanatosa

W nadrealistycznym duchu powstały dzieła naszych największych demonologów oraz erotomanów. Bo w dobie socrealizmu seks i wszelkie wyuzdania też były zakazane. Dopiero po odwilży zostały uwolnione imaginacja, podświadomość i swoboda skojarzeń. Wtedy pojawiło się pokolenie fantastów zbereźników. To właśnie oni przyczynili się do sukcesów polskiej szkoły plakatu, filmu animowanego i malarstwa na międzynarodowym forum.

Większość z nich urodziła się w latach 20. i na początku 30. ubiegłego stulecia. Przypomnijmy najważniejszych: Roman Cieślewicz, Jan Lenica, Walerian Borowczyk; Jerzy Tchórzewski, Kazimierz Mikulski, Adam Hoffman, Józef Szajna, Władysław Hasior, a przede wszystkim Zdzisław Beksiński, Jan Lebenstein i Franciszek Starowieyski.
W ich wersji nadrealizmu splatały się motywy Erosa i Tanatosa. Nie bez powodu widmo śmierci było wciąż przywoływane – zimnowojenny wyścig zbrojeń nie nastrajał optymistycznie, zwłaszcza w perspektywie katastrofy nuklearnej. Z jednej strony artyści straszyli, wieszczyli i przestrzegali, z drugiej – namawiali do korzystania z łóżkowych przyjemności. U nich wszystkich wyczuwam jednak jakiś sadomasochizm całkowicie inny od tradycyjnej polskiej romantycznej miłości, a nawet namiętności w młodopolskim stylu (czołowy przykład to „Szał uniesień” Podkowińskiego).

Po raz pierwszy w historii polscy artyści wyzbyli się wstydu. Nastąpiła eksplozja form grzybkowatych i owłosionych dziurek. Cenzura na to przymykała oczy. Byle dzieło nie trąciło pornografią i sugerowało coś więcej niż tylko chęć szukania podniety. Na szczęście mistrzowie „okrutnej miłości” umieli zuniwersalizować swoje doświadczenia, pragnienia, wyobrażenia.

Trzech piewców seksu

Beksiński lubił mroczne klimaty, jak z repertuaru markiza de Sade. To widać na jego zdjęciach (genialnych, prawdziwie odkrywczych) i rysunkach wykonywanych piórkiem bądź długopisem. Te wczesne prace lubię najbardziej.

Z gmatwaniny kresek wyłaniają się zdeformowane postacie o ogromnych głowach i maskoczaszkach zamiast twarzy. Płci tych istot możemy domyślać się dzięki rekwizytom oraz eksponowanym genitaliom. Czarne seksowne pończochy, podwiązki i gorsety oblekają figury kobiece, do „gniazdek” których sięgają odrażające potwory-samce. Trochę danse macabre, ale plastycznie – świetne. To właśnie rysunki stały się podstawą przyjęcia Beksińskiego w poczet członków Związku Plastyków, bo artysta był z wykształcenia architektem. Co ciekawe, trwający dwanaście lat okres rysunkowy zamknął bezpowrotnie w 1974 roku. Potem już tylko malował.

Przeciwnie Franciszek Starowieyski. Ten do końca pozostał wierny rysunkowi, z tym, że różnicował skalę. Od malutkich szkiców po gigantyczne kompozycje. Powstawały podczas kilkudniowych spektakli zwanych Teatrami Rysowania. Jednak od tych monumentów wolę niewielkie prace z lat 50., 60. Wykonywane piórkiem, akwarelą, gwaszem – prototypy późniejszych plakatów, które przyniosły Bykowi (pseudonim artystyczny Staro-wieyskiego) chwałę. Początkowo inspirował go belgijski surrealista Magritte – świadczą o tym gołe, sznurowane biusty; okocyce (termin zaczerpnięty z tytułu kompozycji „Okocyce i okolice”), piersi zamiast głowy. Do tego nasz Byk wprowadził własny arsenał chwytów: stwory o kobiecym ciele i zwierzęcym łbie bądź ptasim dziobie zamiast głowy, skrzydła zamiast rąk, czaszki, węże, a także liczby, na punkcie których miał obsesję, oraz kaligrafowane napisy. Niekiedy rozbrajająco szczere, w jędrnym fredrowskim stylu. „Tej pani chwała, co nam dziś dała”, informował, lecz fakt i akt kamuflował pod surrealistyczną formą.

Jana Lebensteina wykreślono z PRL-owskiej historii sztuki po nielegalnej emigracji – zdobywca Grand Prix na paryskim Biennale Młodych w 1959 roku nie wrócił już do ojczyzny. Zatrzymał się nad Sekwaną, związał ze środowiskiem emigrantów, głównie z paryską „Kulturą”. Jego francuski dorobek poznawaliśmy dopiero po 1989 roku, ale i wcześniej legenda Lebensteina pozostawała żywa.
Pamiętano przede wszystkim jego wspaniałe, monumentalne „Figury osiowe” z końca lat 50. i początku 60. Rewelacyjna na tamte czasy, choć jednocześnie w duchu poodwilżowej epoki. Ulepione z masywnej, półrzeźbiarskiej materii tajemnicze formy. Mroczne w barwach i nastroju. Ani abstrakcje, ani figury. Przywodzące na myśl skamieniałe szczątki dawno obumarłych organizmów. Potem coraz częściej pojawiały się kobiety diablice i kobiety modliszki, adorowane przez satyrów o tępych koźlich obliczach. Na jednym z płócien malarz nazywa ich ironicznie „Strażą przyboczną” (1970). Nie wiadomo – pilnują siebie nawzajem czy nagiej odaliski przybierającej wyuzdane pozy? Nietrudno zgadnąć, że Lebenstein nie miał dobrych doświadczeń z płcią piękną. Ale umiał z tego zrobić uniwersalną sztukę.


Aukcje w 2009 roku – najdroższe i najtańsze prace

Zdzisław Beksiński
Desa Unicum, Warszawa: Bez tytułu, 1970, olej, płyta pilśniowa, 50 tys.
Rempex, Warszawa: Bez tytułu, 1974, olej, płyta, 42 tys.
Rynek Sztuki, Łódź: Kompozycja, 1975, tech. własna, 500 zł

Jan Lebenstein
Agra-Art, Warszawa: Casbah, 1971, olej, płótno, 74 tys.
Agra-Art: Figura osiowa, 1961, tusz, pióro, papier, 14 tys.
Agra-Art: Bez tytułu, 1968, tusz, akwarela, papier, 10 tys.

Franciszek Starowieyski
Desa Unicum, Warszawa: Przemiana Kentaurobyka, 1998, sangwina, biel tytanowa, płótno, 44 tys.
Agra-Art, Warszawa: projekt plakatu do „Casanovy”, 1989, pastel, papier, 36 tys.
Rempex, Warszawa: Walka ważek, kredka, węgiel, papier, 1,8 tys.

Tekst: Monika Małkowska
Fotografie: katalogi aukcyjne

reklama