Jacek i Rafał Malczewscy  – dwa wielkie talenty, taka sama słabość do nieodpowiednich kobiet i ucieczek w samotność. Co jeszcze ich łączyło?

Dwa obrazki. Portret ośmiolatka w słomkowym kapeluszu, smarującego coś w kajecie. I dziecięcy malunek przedstawiający tatę w kapeluszu (mimo braków warsztatowych jest podobny do modela!).

Pierwsze płótno namalował słynny młodopolski symbolista, Jacek Malczewski, drugie – jego syn Rafał, który w dwudziestoleciu międzywojennym stworzył nurt realizmu magicznego. Dzieliły ich nie tylko różnica wieku i style, ale też charaktery. Ojciec „po godzinach” pisywał wiersze i grał w karty na pieniądze, syn uwielbiał rajdy samochodowe i wspinaczkę, której o włos nie przypłacił życiem. Ale choć na pierwszy rzut oka zupełnie inni, byli tacy sami…
 
Rekordziści spod Radomia

Malczewscy z Malczowa (obecnie Malczew, dzielnica Radomia), pieczętujący się herbem Tarnawa, to jeden z najstarszych rodów ziemi radomskiej – wspominał o nim już Jan Długosz. Bywali ziemianami, mężami stanu i żołnierzami, którzy przelewali krew nie tylko za Polskę, ale i… Meksyk. Sztuką zainteresowali się późno, bo „dopiero” 200 lat temu. Podczas europejskich wojaży młody podróżnik i alpinista, Antoni Malczewski, jako pierwszy Polak w historii wspiął się na szczyt Mont Blanc, a zanim wrócił do rodzinnego dworku, poznał George’a Byrona. Spotkanie z najmodniejszym poetą romantyzmu wywarło na nim takie wrażenie, że sam sięgnął po pióro i napisał pierwszą polską powieść poetycką „Maria”.

Sławę Antoniego kilkadziesiąt lat później przyćmił kuzyn Jacek, który został jednym z najpopularniejszych polskich artystów przełomu XIX i XX w. Jako malarz popełniał błędy anatomiczne (postacie mają za małe głowy i zbyt masywne nogi), mimo to jego twórczość fascynuje kolejne pokolenia. Najlepszym dowodem są ceny, jakie te obrazy osiągają na aukcjach – w listopadzie „Autoportret z muzą i budleją” poszedł w londyńskim Sotheby’s za 153,4 tys. euro, a w grudniu „Polski Hektor” osiągnął 2,6 mln złotych. To najwyższa kwota, jaką wylicytowano w naszym kraju za dzieło rodaka.

Uczeń i wróg Matejki

Jacek urodził się w 1854 roku w Radomiu jako trzecie dziecko Juliana Malczewskiego i Marii Korwin-Szymanowskiej. Rodzina świetna, lecz zubożała. Mimo to pater familias piastował wysokie stanowisko – pełnił funkcję sekretarza generalnego Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego Guberni Radomskiej. Jako erudyta, miłośnik Słowackiego i znawca sztuk pięknych, sam zajmował się edukacją synów (Jacek miał też brata Teodora, który zmarł w wieku ośmiu lat) i dwóch córek. Ostatecznie jednak Jacek trafił do Krakowa, który stał się dla niego przedsionkiem wielkiego świata – gimnazjum i studia skończył pod okiem Matejki. To właśnie mistrz Jan „uczyć kazał” go malarstwa.

Z czasem ich artystyczne drogi się rozeszły, Malczewski pokłócił się ze swoim profesorem, rzucił Akademię i wyjechał szukać natchnienia w Wiedniu, potem Paryżu, Wenecji i Mediolanie. I choć zachłysnął się renesansowymi zabytkami, mocno tęsknił za polskim pejzażem i malował go z pamięci. Nie były to jednak zwykłe widoczki. Mazowieckie krajobrazy zaludniły postacie mitologiczne, powstańcy i wszelkiej maści anioły – tak narodził się nowy, przemawiający do wyobraźni styl, pełen symboli i skąpany w jasnych kolorach: różu, niebieskościach, czerwieniach, szarościach i ugrach.

Kogut znoszący złote jajka

„Wrażliwy, mały, nerwowo czuły – mówi wcale lub dużo. Spoza szerokiego płótna buchają kłęby papierosowego dymu, w izbie jacyś modele, pomocniki czy coś takiego, w drugiej mary: melancholia otwiera okno – z palety ulatują mary” – tak Maria Konopnicka wspominała wizytę u malarza. Nie był postawny, nosił płaszcz z amarantową lamówką i monokl. Podobał się kobietom. Ale bez większej wzajemności – jako rektor krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych Malczewski kilka razy sprzeciwił się przyjęciu na uczelnię pań.

Malował dużo, około stu obrazów rocznie. „U mnie nic nowego – siedzę i maluję. A we łbie moim tak jak zawsze przesuwają się obrazy i obrazki, światła i cienie, i postacie” – pisał w liście do Marii Kingi Balowej. Portretował ją często i uważał za miłość życia, a kiedy po 10 latach związek się rozpadł, przypłacił to depresją.

Wcześniej serce złamała mu Maria Gralewska, córka krakowskiego aptekarza. „Prześliczna blondynka” – jak opisywał ją matce – zauroczyła go. On ją również: poznali się w kwietniu, a w październiku wzięli ślub. Ale nie było to udane małżeństwo. Łączyła ich tylko namiętność do hazardu, z tym że Maria nie miała szczęścia do kart. Jej ambicją było światowe życie i stale ciosała mężowi kołki na głowie, że nie bywają na krakowskich salonach. Sztuka interesowała ją tylko od strony finansów. Nie znała się na stylach ani kolorach, ale wiedziała, że los dał jej za męża koguta znoszącego złote jajka.

Zahukany przez żonę i stale wtrącających się w jego życie teściów, Jacek uciekał w podróże, a potem do pracowni. Ojcostwo go nie interesowało. „Jak Rafał się ma, czy już dużo mówi, czy dużo chodzi, czy dobrze wygląda” – pisał w liście do żony, gdy syn miał zaledwie pięć miesięcy…

Arka Noego na Zwierzyńcu

Dopiero przeprowadzka na krakowski Zwierzyniec zbliżyła ojca i syna. To wtedy, około 1900 roku, rozpoczyna się ich malarski dialog – powstają wspomniane portrety. W ogrodzie otaczającym willę współżyje z ludźmi istna arka Noego: psy, węże, szczur, sowa. Malczewski zachęca dzieci do malowania z natury, a wspólne rysowanie staje się ich ulubioną rozrywką.

Jacek cały czas maluje autoportrety. Nie starzeje się na nich, zmienia tylko kostium, nakrycia wcześnie wyłysiałej głowy. Nosi dziwaczne czapki, kapelusze, hełmy, a towarzystwo antycznych chimer dodaje mu wieloznacznej głębi.

Najbardziej poruszający plon „duetu” ojciec--syn powstaje w ostatnich latach życia Jacka. W 1924 roku artysta maluje siebie w brzydkiej niebieskiej czapce. Na twarzy widać zniechęcenie. Dwa lata później Rafał uwiecznia ojca akwarelą. Ten siedzi chyba w tej samej czapce, z paltem narzuconym na ramiona. I ostatni wizerunek Jacka pędzla Rafała, z 1928 roku (rok później Malczewski senior nie żył): Lusławice, ganek, starszy pan na leżaku, głowa lekko pochylona, grymas bólu na twarzy, nieobecne spojrzenie (przed śmiercią stracił wzrok). Artystyczne pożegnania wielkiego mistrza.

Malczewskiego żegna cały Kraków (pochowany na Skałce, obok znienawidzonego Wyspiańskiego) przy dźwiękach dzwonu Zygmunta, a minister Sławomir Czerwiński wygłasza pożegnalną mowę.

Piewca Pępka Świata

Rafał początkowo nie zamierza iść w ślady ojca. Ba, nie uczy się wcale i tylko dzięki korepetytorowi kończy gimnazjum. W 1910 roku wyjeżdża do Wiednia. Studiuje to i owo, ale bardziej niż nauka interesuje go piłka nożna i wykłady Zygmunta Freuda, i ostatecznie nie uzyskuje żadnego dyplomu. „Gimnazjum, dwa lata uniwersytetu, rok politechniki, rok agronomii. (…) Malarstwa uczyłem się u ojca – zresztą samouk” – opowiada w wywiadzie udzielonym przyjacielowi Stanisławowi Ignacemu Witkiewiczowi.

Początkowo farby nie były jego pasją, tylko narciarstwo i wspinaczka. Ale w górach przeżywa tragedię – podczas podejścia pod Zamarłą Turnię w przepaść spada jego towarzysz Stanisław Bronikowski. Szczęśliwie lina pęka i Rafał cudem uchodzi z życiem. Po dziewiętnastu godzinach wiszenia na pionowej ścianie z pomocą przychodzą ratownicy z TOPR-u. Po tej traumie przestaje się wspinać. Przywdziewa zbroję lekkoducha, biesiadnika i outsidera.

Usiłując zagłuszyć́ pamięć o tragedii, żeni się zaledwie tydzień później. Podobnie jak ojciec, z „niewłaściwą” kobietą, starszą o cztery lata emigrantką z USA, Bronisławą Dziadosz. Mieszkają w Zakopanem, które Rafał nazywa „Pępkiem Świata” i którego mit wytrwale tworzy. Wkrótce rodzi się syn Krzysztof i córka Hipolita, a wraz z nimi zaczynają się lata biedy. Starzejący się Jacek wspiera wprawdzie syna finansowo, ale po jego śmierci Rafałowi znów zaczyna brakować na chleb (i wino) i sprzedaje wszystkie obrazy ojca Muzeum Narodowemu.

Cały czas szuka pretekstu, żeby urwać się z domu. Około roku 1930 w Zofi Mikuckiej znajduje towarzyszkę wypraw górskich, balów i podróży. Równocześnie zagraniczna krytyka nazywa go najbardziej obiecującym polskim artystą, a obraz „Wiosna w górach” przynosi mu Grand Prix na międzynarodowej wystawie w Paryżu w 1937 r. Podwójne życie (separacja) sprawia, że choć wreszcie nieźle zarabia, cały czas nie może wyjść z finansowego dołka.

Obdarzony naturą alpinisty, wyznacza własne drogi w sztuce. Kiedy Witkacy ogłasza regulamin Firmy Portretowej, Malczewski prowadzi już własną Firmę Pejzażową. Akwarelki traktuje jak „notatki z pleneru”. Nie są jednak landszaftami – to wspomnienia przeżyć, które wiążą się z tymi widokami. Zamiast mgieł nocnych nad Czarnym Stawem Gąsienicowym maluje więc zielone bugatti prujące śnieg („Auto na tle pejzażu zimowego”). Dziś tatrzańskie akwarelki na aukcjach osiągają nawet 50 tys. złotych („W Tatrach”).

Wybuch drugiej wojny światowej zastaje go w Krakowie. Potem przeprawa z Zofią przez zieloną granicę, ucieczka z Polski, z Europy… Aż do Rio de Janeiro. Tułaczka kończy się w Kanadzie, gdzie maluje reklamówki dla tamtejszych kolei. Przez ostatnie osiem lat życia jest częściowo sparaliżowany i nie może pracowáć. Utrzymuje go córka, ale tak jak wtedy w górach, nie poddaje się. Z czasem nauczył się malować akwarelą i nie rozstawał z pędzlem aż do śmierci w 1965 roku. Na ostatnich obrazkach malował kwiaty. Zupełnie jakby chciał zapomnieć o ukochanych Tatrach…

Tekst: Monika Małkowska
Współpraca: Hubert Musiał
Zdjęcia: Muzeum im. Jacka Malczewskiego w Radomiu, katalogi galerii i muzeów

reklama