Kogo cieszą kryzysowe prognozy? Dealerów sztuki. Bo gospodarcza bessa sprzyja sprzedaży arcydzieł. Właśnie wtedy ceny obiektów najwyższej klasy skaczą jak na bungee. Wiadomo, że obrazy „przetestowane” przez czas i historię – to gwarantowana lokata kapitału. Konrad Szukalski, wiceprezes Agry-Art, potwierdza: klienci szukają tylko „pewniaków”. I za rozsądną cenę. Ryzyko kupowania młodych, zdolnych, dobrze rokujących? To nie u nas.
Start od klasyki
W kryzysowej Polsce powodzenie mają… figury. Czyli prace przedstawiające, porządnie wykonane tradycyjnymi technikami: XIX-wieczni akademicy, artyści młodopolscy, malarze z polsko-żydowskiej École de Paris. Popyt na mistrzów współczesności słabnie. Dlaczego?
Krzysztof Musiał, właściciel jednego z największych zbiorów sztuki polskiej, uważa to za typowe. – Jeszcze dwadzieścia lat temu byłem obojętny na malarstwo abstrakcyjne. Pomógł mi bezpośredni kontakt z autorami – z nieżyjącą już Teresą Pągowską i Wojciechem Fangorem. To od nich uczyłem się współczesności.
Dariusz Bieńkowski (z bratem Krzysztofem zaliczany do czołówki polskich kolekcjonerów) odbiega od tej normy. Jego pierwszy zakup to był relief Henryka Stażewskiego. – Często słyszę, że zbieranie sztuki to inwestycja. Moim zdaniem ten, kto kupuje dzieła dla zysku, nie ma z nich żadnej frajdy. A mnie po prostu fajniej żyje się wśród sztuki. Wolę to niż na niej zarabiać.
Grażyna Kulczyk przez lata stawiała na rodzimych artystów. Jednak w ostatniej dekadzie przybyło jej wiele nazwisk ze światowej czołówki. – Pierwszy zagraniczny zakup był szaleństwem – wspomina. – Kupiłam obraz hiszpańskiego mistrza Antonia T∫piesa w londyńskim Sotheby’s, licytując przez telefon. Na podstawie katalogu! Na szczęście płótno okazało się znacznie piękniejsze niż na reprodukcji.
Tradycja i skandal
Dla przypomnienia – trochę historii. Londyn, rok 1744. Księgarz Samuel Baker ogłasza otwartą licytację zbioru woluminów. I odnosi sukces. Dzięki czemu zakłada Sotheby’s, firmę wyspecjalizowaną w starodrukach, która po I wojnie rozszerza działalność na rynek sztuki, podejmując się m.in. sprzedaży impresjonistów. Także w Londynie, w 1766 roku, rozkręcił bines pan James Christie, od początku biorąc na cel handel sztuką. Od tej pory obydwa giganty ze sobą rywalizują – na pozór. Bo w sekrecie współpracują, zawiadując 87 procentami globalnego obrotu dziełami sztuki. W 2000 roku wybuchł skandal – agenci FBI wykryli, że prezesi Christie’s i Sotheby’s dogadali się co do wysokości prowizji pobieranych od kupujących i sprzedających. W Ameryce manipulowanie cenami dzieł sztuki traktowane jest jak przestępstwo. Obydwa domy aukcyjne musiały zapłacić kary – po ok. 250 mln dolarów, a dwóch szefów Sotheby’s wylądowało za kratkami.
Wracając do przeszłości – w XIX stuleciu przybyło wiele domów aukcyjnych i niektóre utrzymały się do dziś. Liczą się m.in. Londyński Phillips de Pury & Co i Bonhams, paryski Hôtel Drouot, berliński Leo Spik, koloński Lempertz, wiedeński Dorotheum oraz założony w Sztokholmie przez polskiego emigranta Henryka Bukowskiego dom aukcyjny Bukowski (1870 r.).
W Polsce ruch w interesie zaczął się wraz z urynkowieniem po 1989 roku. Od tamtej pory ton nadają takie firmy, jak Agra-Art, Rempex, Desa i Desa Unicum, Polswiss Art i Ostoya. Złoty okres dla naszych domów aukcyjnych to kilka pierwszych lat obecnego stulecia. Do legendy przeszedł „Rozbitek” Henryka Siemiradzkiego, wylicytowany do sumy 2,13 mln zł – sukces roku 2000.
Młotek w świetle reflektorów
Licytacjom zaczęli przypatrywać się dziennikarze. Wyniki aukcji weszły do newsów. Ba! nadano im rangę sensacji. Okazało się, że finansowa walka o arcydzieło może być pasjonującym spektaklem. Widownia wstrzymuje oddech, nabywcy tracą rozsądek i rzucają kwotami, których na zimno by nie wydali. I padają rekordy, jakich historia nie znała.
Podkręcenie temperatury aukcji to sprawka kolekcjonerów spoza Europy, najpierw Amerykanów, potem Japończyków, ostatnio bogaczy z całego świata – Meksyku, Indii, Turcji, Rosji, Ukrainy…
Pierwsza odsłona miała miejsce w 1987 roku, gdy japoński przedsiębiorca Yasuo Goto kupił płótno Van Gogha „Waza z piętnastoma słonecznikami”. Wtedy cena 82,4 mln dolarów wydawała się astronomiczna. Do czasu – czyli do momentu, gdy do gry weszli, nomen omen, „Grający w karty” Paula Cézanne’a. Dwa lata temu wycisnęli spod młotka 268,1 mln dolarów. Wydatek, na który pozwoliła sobie królewska rodzina z Kataru.
Drugie miejsce na liście „naj…” zajmuje Jackson Pollock, rekordzista na rynku sztuki powojennej: 161,7 mln za „No. 5”, zakupiony przez meksykańskiego biznesmena Davida Martineza. Tuż za nim mamy Willema de Kooninga, którego „Woman III” nabył amerykański multimilioner Steven A. Cohen za 158,8 mln dolarów. W rankingu hitów ważne miejsce zajmują obrazy amerykańskiego abstrakcjonisty Marka Rothko, którego wystawa właśnie trwa w warszawskim Muzeum Narodowym. Jego „White Center” osiągnęło w nowojorskim Sotheby’s (w 2007 r.) 72,8 mln; w ubiegłym roku Christie’s sprzedało „Orange, Red, Yellow” za 86,9 mln. No, ale to wszystko prace nieżyjących autorów, pokazywanych w muzeach. Czyżby żywi nie mieli szans na rekordy? Pod tym względem na świecie też się zmienia. Rok temu w Sotheby’s kupiono „Domplatz, Mailand” Gerharda Richtera za ponad 37 mln dolarów. To najdroższe dzieło aktywnego twórcy.
W gronie milionerów daremnie wypatrywać polskich nazwisk. Broni się tylko Tamara Łempicka. Jej „Rafaela na zielonym tle” poszła w 2011 roku w Sotheby’s za 8,48 mln dolarów. Po piętach depczą jej naguska wykonująca „Taniec wśród mieczy”, realistycznie oddana przez Henryka Siemiradzkiego (1,8 mln dolarów w Sotheby’s, ten sam 2011 rok).
Nasze domy aukcyjne mogą tylko pomarzyć o podobnych wynikach. U nas zakupowy szczyt przypada na grudzień i czerwiec. Ale w tym roku było inaczej. Przeszkodził nie tylko kryzys, lecz także… ulewy. Chętni licytowali telefonicznie bądź internetowo, a „na żywo” stukanie młotkiem odbywało się w żółwim tempie. Beznamiętny nastrój znalazł odbicie w wynikach. Bo co to za osiągnięcia? Lider, czyli „Pejzaż leśny z Fontainebleau” Władysława Podkowińskiego wycisnął zaledwie 137 tysięcy zł, a efektowne „Puszczanie wianków” Zofii Stryjeńskiej popłynęło za 61 tysięcy zł.
Tekst: Monika Małkowska
Zdjęcia: katalogi aukcyjne, www.sotheby.com
reklama