O modelkach to ja kiedyś napiszę książkę – zarzeka się Grzegorz Lerka. – Będzie dużo śmiechu! Trudno mu nie wierzyć, maluje wyłącznie kobiety. Są pełne skrajności, a to inspiruje zarówno w życiu, jak i malarstwie. – Zacząłem 30 lat temu, gdy sprzedałem pierwszy obraz. Wcześniej tylko paćkałem – twierdzi. Do pracowni idzie jak do biura: rano kawa, tytoń (sam robi skręty i pali w staromodnej fifce) i muzyka (np. David Bowie lub Archive), potem praca.
W malarstwie ważne jest, żeby nie było „opowiadactwa”. Grzegorz Lerka nie chce więc opowiadać o obrazach. Za to chętnie mówi o sobie: grafik malujący, bo na zmianę zajmuje się tymi dziedzinami sztuki. – Czasem i dwa lata nie sięgam po grafikę. Ale to z lenistwa – śmieje się. I tłumaczy, że jak obraz stoi na sztalugach, a farby są porozkładane, to nie chce się tego sprzątać.
A do robienia grafiki pomieszczenie musi być sterylnie czyste. – Obraz powstaje w pół godziny, a potem kolacja przy świecach – żartuje artysta. Z modelką oczywiście. – One przychodzą i odchodzą, choć wolałbym, żeby zostawały – wyznaje zadumany. – Pozostają żal i pustka, którą trzeba zapełnić.
Wszystkie życiowe perypetie odbijają się w obrazach. Nie tylko w osobach modelek. Chodzi też o kolory, bo one świadczą o chęci do życia: im jaśniej, tym ten wigor większy. Ostatnie obrazy są jednak ciemne, utrzymane w barokowych brązach. – Proszę napisać: to dlatego, że pewna owieczka krakowska okazała się bykiem i bardzo zraniła!
Karuzela z modelkami kręci się dalej. A w sztuce sukcesy: jedna z grafik została zakwalifikowana do wystawy organizowanej przez Royal Scottish Academy of Arts. – Trafiłem w towarzystwo niemal noblowskie – cieszy się Grzegorz Lerka. – W końcu członkiem Akademii był na przykład Pablo Picasso.
Tekst: Stanisław Gieżyński
Zdjęcia: archiwum Grzegorza Lerki, www.grzegorzlerka.eu
reklama