Śląsk to kopalnie, kamienice i górnicy. To także miejsce, gdzie spotkać można boginię Kali, świętą Barbarę i egzotyczne zwierzęta. Wystarczy spojrzeć na obrazy Erwina Sówki.
Erwin Sówka – emerytowany górnik i malarz z Grupy Janowskiej
Wizytówka, którą dostałem, jest lakoniczna – „Erwin Sówka. Artysta plastyk z Ziemi Śląskiej”. Nie mówi wszystkiego. Mogłaby głosić: Erwin Sówka – emerytowany górnik dołowy KWK „Wieczorek” w Katowicach. Albo: Erwin Sówka – członek Grupy Janowskiej prowadzonej przez Teofila Ociepkę. Artystów takich jak śląski malarz określano różnie. W komunistycznej Polsce byli amatorami, twórcami naiwnymi, artystami dnia siódmego.
Malarstwo Erwina Sówki – lustro dla Boga
Żadna z tych definicji nie pasuje do malarskich wizji pana Erwina. Bo jak można nazwać płótna, na których wśród śląskich krajobrazów kroczą egzotyczne zwierzęta, pradawne bóstwa i postaci świętych, a tu i ówdzie przelatuje UFO? – Piękno ma Bóg – powiada Erwin Sówka. – Maluję więc dla Niego i dla siebie. Mówię Bogu: chcę Ci pokazać, jak odczuwam świat, pragnę niby lustro oddać to, co stworzyłeś.
Piękno na płótnach Ślązaka przybiera różne formy. Po pierwsze – rodzimego krajobrazu. Świat robotniczej dzielnicy Nikiszowiec i współczesnych blokowisk staje się miejscem cudownym i pięknym. – Dychom tym powietrzem – twierdzi artysta. – Gdy rano wstaję i spoglądam z okna, wszystko jest bardzo świeże, wzrok się nie krzywi – dodaje. Spoglądam na widok: wielka połać nieużytków zwieńczona murem gierkowskich bloków. Pan Erwin mówi dalej. – Dwadzieścia lat już tak patrzę stąd, jak świat wkoło się zmienia. Najchętniej wyrzuciłbym tę ścianę i wstawił szkło, żeby wszystko dobrze widzieć.
Mieszanka rzeczywistości i mitologii
To, co widzi malarz, jest unikalną mieszanką rzeczywistości i mitologii. Na obrazach pośród kamienic Nikiszowca wędrują bogini Kali, święta Barbara. – Kobieta to mądrość i piękno – mówi artysta – ale też i siła zniszczenia, którą symbolizuje indyjska bogini. Świat jest żeński, mężczyźni są tylko dodatkiem. Po czym ze śmiechem przyznaje, że w Indiach nigdy nie był, ale w młodości dużo o nich czytał… „za bajtla” oglądał radzieckie filmy. – Tak sobie pomyślałem, że skoro nie mogę tam pojechać, to ja to wszystko sprowadzę tu, na Śląsk. Na malowanym Nikiszu zaroiło się więc od bogiń i boginek. Trwa walka między życiową siłą sprawczą kobiety a chaosem bogini Kali, która dla malarza uosabia współczesną technologię i politykę. – Bóg wszystko wyprostował – mówi. – Człowiek zaś próbuje to znowu poplątać.
Malarstwo pełne kolorów
Oglądający obrazy Erwina Sówki czasem dziwią się, skąd na nich tyle nagości. – My nie mamy pojęcia o erotyzmie. Egipcjanie i Sumerowie wiedzieli znacznie więcej – wyjaśnia malarz. Według artysty to mężczyźni stworzyli kobiece piękno, bo przecież one same nie mogą w tych kategoriach mówić o sobie. Mody i kanony urody się zmieniają, teraz podobają się szczupłe dziewczyny. – Ja za takimi nie przepadam, więc na obrazach dodaję im trochę ciała – opowiada ze śmiechem. Bo, jak twierdzi, kobieta musi być oddana w sztuce ze smakiem. Każdy obraz powstaje z rozważań i przemyśleń. Na płótno pan Erwin oddaje cząstkę swojej duszy. Operuje kolorem, bo kolor to życie. – Nie można przecież tworzyć obrazów monochromatycznych, to tak, jakby Szopen uderzał ciągle w jedną nutę – przekonuje.
Maluje sam, ale tak naprawdę w tandemie z żoną, bo przecież ich życia są od lat ze sobą splecione. W domu na centralnym miejscu wisi wielki obraz „cechowej” świętej Barbary. W innych pokojach mniejsze płótna. Mój wzrok przykuwa jedno z nich. – To według Apokalipsy świętego Jana – wyjaśnia pan Erwin. – Tak sobie ją czytam, nie rozumiem wiele, ale i tak maluję. Po swojemu.
Tekst: Stanisław Gieżyński
Fotografie: Państwowe Muzeum Etnograficzne w Warszawie, Muzeum Śląskie w Katowicach