Edward Okuń i Młoda Polska

Artyści

Edward Franciszek Mateusz Okuń herbu Belina, jak na szlachcica przystało, niechętnie zmieniał zdanie. Szczególnie jeśli chodziło o sztukę. Za żadne skarby nie chciał wychylić nosa poza swoją piękną, kolorową bajkę.

Malarskie nowości i eksperymenty były mu stanowczo nie w smak. Nie znosił Cézanne’a, gardził Matisse’em i Gauguinem, a inspiracje sztuką prymitywną napawały go odrazą. Właściwie urodził się o pół wieku za późno, bo najlepiej czułby się wśród natchnionych prerafaelitów wzdychających do swoich rudowłosych Ofelii i bladolicych Beatrycze. Mógłby do końca bujać w obłokach, omdlewać z zachwytu i nigdy nie schodzić na ziemię. Niestety, los chciał, że za życia Okunia świat przeszedł całkowitą metamorfozę.

Zabrakło na nim miejsca dla driad i księżniczek o oczach pełnych tajemnic. Wojna zmiotła z powierzchni ziemi zaczarowane wieże, a rycerze w lśniących zbrojach nie wrócili z pola walki. Ale ten niepoprawny „nastrojowiec-liryk” nie chciał przyjąć do wiadomości, że nic już nie jest takie jak przedtem – na obrazie „Wojna i my” sportretował się z żoną, w czarnych strojach, pośród kłębowiska wężowych splotów i motylich skrzydeł. Tak, jakby wojna była bajką.

Złą, okrutną, ale jednak bajką. Trudno się dziwić – Okuń całe życie mitologizował otaczającą go rzeczywistość. Sierota, szlachcic, mason, patriota „starej szkoły”, amator włoskich pejzaży i miedzianych loków pani Okuniowej, którego na ziemię ściągnęła dopiero zabłąkana kula. Kim był człowiek, wraz z którym odeszła epoka Młodej Polski?

Przyszedł na świat 21 września 1872 roku, w majątku niedaleko Warszawy. Szybko stracił rodziców – ojciec zmarł, gdy Edward miał sześć lat, matka – kilka lat później. Chłopak zaczął uciekać przed bólem w marzenia. Mógł sobie na to pozwolić; odziedziczył tyle pieniędzy, że nie musiał zawracać sobie głowy tym, co ile kosztuje.

Zamiast gniewać się na świat – wybierał z niego rzeczy najpiękniejsze, kompletnie ignorując brzydką „resztę”. Wiecznie rozmarzony, „rozpoetyzowany” pierwszego prztyczka od życia dostał w gimnazjum, z którego wyrzucono go za rozmowy z kolegą… po polsku (bardzo poważne przewinienie w tamtych czasach). Szybko zapomniał o tym niemiłym incydencie i zabrał się do spełniania swoich marzeń. Zawsze chciał malować, więc zapisał się do Klasy Rysunkowej Wojciecha Gersona. Gdy znudziło go ciągłe szkicowanie „klasycznych gipsów”, przeniósł się na akademię w Krakowie.

Kiedy tylko okazało się, że i tam bez gipsów ani rusz, panicz Okuń spakował kufry i ruszył po nauki w świat. Najpierw do Monachium, gdzie przetestował prywatne szkoły Stanisława Grocholskiego i Antona Ažbego, a potem, jakżeby inaczej, do Paryża, do słynnej Académie Julian. Trudno mu jednak było usiedzieć dłużej w jednym miejscu, a że nie musiał przejmować się kosztami, zmieniał szkoły jak rękawiczki. Przerwy w nauce wykorzystywał zaś na podróże „inspiracyjne”: a to do Bretanii, a to na Węgry, do kolonii artystycznej Szymona Hollósy’ego (właściciela prywatnej szkoły malarstwa w Monachium, któremu też jakiś czas płacił czesne).

Malował co chciał i jak chciał. Nie dążył do sukcesu za wszelką cenę, jak jego mniej zamożni koledzy i koleżanki. Nie musiał starać się o nagrody, podlizywać marszandom. Dość powiedzieć, że swoją pierwszą wystawę zorganizował dopiero w 1899 roku, w warszawskim Salonie Krywulta. Kiedy uznał, że jest już wystarczająco wykształcony, wpadł do ojczyzny jak po ogień, żeby uporządkować swoje sprawy majątkowe, zamknąć interesy, zanim ostatecznie wyniesie się na zachód. Wpadł i odnalazł swoją Beatrycze.

Zofia była dwudziestoletnią damą o miedzianych włosach, pełnych karminowych ustach i tajemniczym, lekko wyniosłym spojrzeniu. Sama krew i mleko. Żadna tam omdlewająca nimfa, tylko królowa, czarodziejka, bratnia dusza. A do tego córka bogatego ziemianina. Po ślubie państwo młodzi pojechali, oczywiście, do boskiej Italii – ojczyzny romantycznych kochanków. I to nie na miesiąc miodowy, ale na stałe. Zamieszkali w Rzymie, zasilając szeregi polskiej kolonii artystycznej. Od czasu do czasu robili sobie romantyczne wycieczki do Florencji, Sieny, Rawenny, na Capri…

Zachwycony włoskim pejzażem Edward malował jak najęty, a przy tym wypełniał obowiązki szanującego się polskiego szlachcica: wstąpił w szeregi lokalnej loży masońskiej w Cafe Greco, u stóp schodów hiszpańskich, kierował (do spółki z Zofią) Kołem Polskim i organizował wieczory literackie. Podarował nawet „przyjaciołom artystom” własnoręcznie namalowany portret Adama Mickiewicza, który zawisł w jednej z sal Cafe Greco. Posyłał swoje prace do ojczyzny – ściśle współpracował z czasopismem „Chimera”, ilustrował książki.

Po odzyskaniu niepodległości coraz częściej zaczął przebąkiwać o powrocie. A że zawsze szybko spełniał swoje zachcianki, w 1921 roku był już w Warszawie. Wśród ogólnych ochów i achów wziął się do pracy, co prawda bardziej społeczno-gabinetowej niż artystycznej. Razem z przyjaciółmi założył lożę masońską „Kopernik” (pierwsza w niepodległej Polsce), a potem starannie wyremontował swoją nową rezydencję, kamienicę przy staromiejskim rynku (jej frontową ścianę sam ozdobił polichromią własnego projektu).

Warszawskie salony przyjęły go z otwartymi ramionami. Posadę wykładowcy zaproponowała mu konserwatywna SSP Gersona (Okuń zgodził się wspaniałomyślnie), a Towarzystwo Zachęty Sztuk Pięknych zrobiło go nawet swoim wiceprezesem! Ta ostatnia funkcja kosztowała go sporo nerwów. I to nie z powodu krnąbrnych artystów, ale… zbrodni politycznej. Otóż 16 grudnia 1922 roku, podczas dorocznego otwarcia Salonu Zachęty Edward był świadkiem udanego zamachu kolegi po pędzlu – malarza Eligiusza Niewiadomskiego – na prezydenta Narutowicza. Stał tak blisko, że gdy padły strzały, to właśnie on podtrzymał i ułożył na podłodze umierającego polityka.

W czasie kiedy kariera Okunia pędziła do przodu, jego malarstwo odchodziło do lamusa, a on nie widział potrzeby dopasowywania się do nowoczesnych gustów. Symbolizm, Młoda Polska – taką estetykę obrał sobie, będąc młodzieńcem, i pozostał jej wierny do końca. Skoro publiczność kręci nosem na stare dobre malarstwo, to znaczy, że zepsuł się jej gust. Co gorsza, „zły gust” stawał się coraz bardziej powszechny. Podobno po wernisażu którejś z wystaw, kiedy Okuń zagadnął jednego z krytyków o to, jak podobały mu się jego obrazy, ten odrzekł: „Nie mogę powiedzieć. Pan jest dużo większy i dużo silniejszy ode mnie”.

W 1939 roku, podczas ostatniej zorganizowanej za życia artysty wystawy retrospektywnej, obrazy Okunia oglądano już „niemal jak eksponaty muzealne”, echa minionej epoki niewiele miały wspólnego z coraz straszniejszym światem współczesnym. W końcu nadszedł czas, gdy teraźniejszość nie dała się już dłużej ignorować, nawet takiemu marzycielowi jak nasz bohater. Wojna wygnała Edwarda i Zofię do Skierniewic. Ich piękna kamienica na warszawskim rynku runęła w gruzy. Zostały z niej tylko „(…) piwnice, fragmenty gotyckich ścian przyziemia z wnękami w izbie tylnej i sieni, z malowidłem przedstawiającym świętego Jerzego oraz ściana od podwórza”.

Dzieła zniszczenia dopełniła zabłąkana kula z ulicznej strzelaniny, która 17 stycznia 1945 roku trafiła Okunia i tym samym ostatecznie zakończyła epokę Młodej Polski.


Tekst: Weronika Kowalkowska
Wykorzystano: „Literatura, symbol, natura. Twórczość Edwarda Okunia wobec Młodej Polski i symbolizmu europejskiego”, Małgorzata Biernacka, IS PAN;
„Teksty o malarzach. Antologia polskiej krytyki artystycznej 1890-1918”, red. W. Juszczak, PAN 1976
Fotografie: katalogi aukcyjne, archiwum

reklama