Wyprzedaże to nie tylko polowanie na niższe ceny, ale też ciekawe dzieła sztuki. Często trafiają się perły, a nawet całe ich sznury.
Czy istnieje coś takiego jak okazje aukcyjne? Takie, żeby proponowany „towar” pochodził z najwyższej półki? Jasne, tylko trzeba być czujnym.
Na zbożny cel
Wyprzedażom często przyświeca szczytna idea. Do takich można zaliczyć absolutny hit „młotkowy”: pięć lat temu, po śmierci Yves’a Saint-Laurenta, wielkiego projektanta mody, jego wieloletni partner Pierre Bergé wystawił na sprzedaż zbiory sztuki, piękne przedmioty i osobiste pamiątki po YSL. Sensacja! Dochód – prawie 400 mln euro – zasilił badania nad AIDS.
Są też aukcje organizowane dla podtrzymania niedofinansowanych instytucji kulturalnych. Do takich należy większość naszych muzeów narodowych, z warszawskim łącznie. Przez kilka lat Dorota Monkiewicz przygotowywała niebywałą atrakcję w tłusty czwartek. Konsumpcja pączków połączona była z licytacją obrazów przekazanych MNW przez najlepszych autorów. Uzyskana kasa szła na zakup nowych obiektów. Niestety, skończyło się – pomysłodawczyni przeniosła się do Wrocławia i zawiaduje Muzeum Sztuki Współczesnej.
Bywa jeszcze tak: galerie czy muzea chcą odchudzić magazyny i rzucają pod młotek prace, które znalazły się tam przypadkiem. Niechciane dary, obiekty z socjalistycznego rozdzielnika lub pomyłki poprzednich dyrekcji. Jednak i wśród nich zawsze znajdzie się jakaś perła, a nawet – cały sznur. Sześć lat temu echem odbiła się wyprzedaż Zachęty. Wystawiono prawie 70 „magazynierów”, wśród nich: obrazy Jerzego Dudy-Gracza, Eugeniusza Arcta, Kazimierza „Kachu” Ostrowskiego. Ceny od kilkuset złotych. Kto był chętny? Nie tylko prywatni kolekcjonerzy, ale też regionalne muzea.
Spadające ceny
Co na to domy aukcyjne? Już dawno Rempex wprowadził zwyczaj licytowania w dół – jeśli obiekt nie znalazł w pierwszym podejściu chętnego. I o ile właściciel wyrażał zgodę, rzecz jasna.
Rok temu we wrześniu ten dom aukcyjny zaproponował grubo ponad 400 obiektów – wszystkie się sprzedały! Ceny wyjściowe – szokująco niskie: najtańsze przedmioty proponowano już za 50 zł; obrazy, srebra i zegary za 100-150 zł. Pomimo to zdarzyło się kilka zaciętych pojedynków. I tak pas kontuszowy wyciągnął komuś z portfela 40 tys., zaś portret Janusza Kotarbińskiego, wykonany pastelą przez Stanisława Ignacego Witkiewicza, skoczył do 60 tys.
Podobnie było na wiosennej wyprzedaży. Wywołane za 1 tys. zł były m.in. „Młodzieniec” Wlastimila Hofmana, „Róże w wazonie” Alfonsa Karpińskiego, „Postacie” Ossipa Zadkine’a. A za 50 zł można było pokusić się o „Figurkę dziewczyny” z kamienia mydlanego czy „Infantkę” z brązu i kości słoniowej, wykonaną przez Petera Tereszczuka pod koniec XX wieku.
I jeszcze ważna informacja. Nieraz obiekt, który „spadł” z aukcji, wraca po dwóch, trzech latach z nową, znacznie niższą ceną. Oto akwarelę „Pałac w Łazienkach” Władysława Chmielińskiego w 2010 roku Agra-Art wystawiła za 7 tys. zł – bez rezultatu. Po dwóch i pół roku pejzaż wrócił, wywołany za 3 tys. zł. Tym razem spotkał się z zainteresowaniem i sprzedał się za... 7 tys. zł!
Solidarność
Kiedy wiosną tego roku spłonęły pracownie artystów w zabytkowej oficynie przy Inżynierskiej, na warszawskiej Pradze – z pomocą pospieszyli koledzy poszkodowanych. Prawda, rzecz była bezprecedensowa: zniszczeniu uległ dorobek autorów znanych w świecie sztuki, jak choćby Nicolasa Grospierre’a, Karola Radziszewskiego, Michała Frydrycha. W rezultacie pod młotek trafiły prace naszych czołowych twórców, m.in. Pawła Althamera, Roberta Kuśmirowskiego, Maurycego Gomulickiego.
Warto też zainteresować się, co w sieci piszczy. Przykładem tegoroczna (w czerwcu), dwutygodniowa licytacja w necie obiektów zgromadzonych przez Fundację Artbarbakan, nad którą zaczęło krążyć widmo bankructwa. Startując od 100 zł, zainteresowani przebijali się niewielkimi kwotami. W imię ocalenia Artbarbakanu „Odyniec” Janusza Lewandowskiego poszedł za 655 zł; „Świadek” Mikołaja Maleszy – za 600 zł; „Akt” Slavomira Blattona – za 520 zł.
Historia aukcji charytatywnych w Polsce sięga przełomu lat 70. i 80. Wówczas środowisko plastyczne gremialnie poparło Solidarność; zbiorowo „zrzuciło się” na związkowców. Jakie tam były arcydzieła! Pomimo pełnej spontaniczności oraz braku aukcjonerskiego wyrobienia ze strony prowadzących (często aktorów, sprzyjających społecznym prądom) efekty były powalające. Kto wtedy coś kupił, zyskał podwójnie: obiekt plus kawałek historii.
Spółka ze świętym Mikołajem
Większość prospołecznych czy humanitarnych przedsięwzięć przypada na koniec roku. I tak w Krakowie od 22 lat organizowane są Aukcje Wielkiego Serca. Niemal w tym samym czasie Warszawa zaprasza do licytowania dzieł przeznaczonych na zasilenie Fundacji EXIT (wydaje kwartalnik o tym samym tytule).
Rok temu sensację wywołała inna aukcja, rozkręcona przez Program III – skutek uboczny spieniężania pozostałości po FOZZ (Fundusz Obsługi Zadłużenia Zagranicznego). W ofercie znalazł się nie tyle biały, co blond kruk: zbiór zdjęć Marilyn Monroe wykonanych przez Miltona H. Greene’a. Dochód przeszedł wszelkie oczekiwania, zebrano aż 2,4 mln zł. A sześciogodzinna walka o MM była tak zaciekła, że zakończyła się późno w nocy. Tym razem emocje podgrzewały legenda supergwiazdy oraz niejasny charakter związku pomiędzy nią a fotografem. Bo MM mieszkała w domu Greene’a (w latach 1953-57), ten zaś miał prawo uwieczniać na zdjęciach jej życie prywatne.
Jakie wyprzedaże szykują się w najbliższym czasie? Jeśli ktoś lubi ryzyko, ale za naprawdę niewielkie pieniądze, polecam kiermasze studenckie. W Warszawie w Arkadach Kubickiego można nieźle obłowić się na „Targowisku Sztuki” (co miesiąc, w weekend w drugiej połowie miesiąca). Ceny – od 10 zł. W necie tradycyjny„młotek” zastępują kliknięcia, więc trzeba się bawić w pojedynkę. No i mieć trochę wyobraźni.
Tekst: Monika Małkowska
Zdjęcia: katalogi domów aukcyjnych
reklama