Chaim z Kazimierza

Artyści

Wybrał sobie jeden temat i twardo się go trzymał przez kilkadziesiąt lat. Choć zwiedził cały świat, uparcie malował nadwiślańskie miasteczko. Chaim Goldberg – szaleniec czy marzyciel?

Opowieść o tym żydowskim malarzu przypomina historię muzyka Sixto Rodrigueza, bohatera głośnego filmu „Sugar Man”. Obydwaj byli utalentowani, ale zupełnie nieznani w swoich krajach. Dopiero niezwykły zbieg okoliczności i determinacja fanów pozwoliły odkryć ich po raz drugi.

Znak za oceanem
Dwadzieścia lat temu Waldemar Odorowski, kierownik jednego z oddziałów Muzeum Nadwiślańskiego w Kazimierzu, wybrał się do Stanów Zjednoczonych w odwiedziny do przyjaciół. Wprawne oko historyka sztuki zatrzymało się na ścianie w mieszkaniu gospodarzy.

– Zobaczyłem intrygującą grafikę w takim trochę chagallowskim klimacie, na której jak nic był Kazimierz – opowiada pan Waldemar. Jego uwagę zwrócił „Skrzypek nad Kazimierzem”: na pierwszym planie chłopiec z instrumentem, na drugim ruchliwe miasteczko. – Natychmiast zapytałem, skąd mają ten obraz.

Niestety, nie wiedzieli. Nie wiedzieli też, kim jest malarz. Na dole pracy znalazłem równiutko, jednym ciągiem napisane „ChaimGoldberg”.Obraz nie dawał mu spokoju. Gdy tylko wrócił do domu, przeprowadził prywatne śledztwo. Niestety, nie był Herkulesem Poirot... Nikt nic nie słyszał, nikt niczego nie widział. Musiało upłynąć wiele lat, aby tę układankę poskładać.

Cudowne dziecko
Przy ulicy Błotnej 6 w Kazimierzu zobaczymy dzisiaj dom z tarasem i spadzistym dachem. Po dwuizbowej chacie, gdzie w 1917 roku przyszedł na świat Chaim, nie zostało nic. Nie ma też chimerycznej rzeczki Grodarz, nad którą stała, tylko suchy o tej porze roku betonowy kanał. Ale został widok, który dzieciak podziwiał ze swojego podwórka i tak często malował – Kamienica Biała z imponującą attyką.

Chatę zbudował Summer Goldberg, z zawodu szewc, dla powiększającej się rodziny – w sumie jedenastki dzieci. Chaim urodził się jako dziewiąty z kolei i pierwszy chłopak. Szanse na wyrwanie się z biedy miał nikłe, tym bardziej że przejawiał nietypowe zainteresowania. Już jako czterolatek, włócząc się nad Wisłą, zbierał ciekawe kamienie, w których widział ukryte zwierzęta. Próbował je „wydobyć” za pomocą noży z warsztatu szewskiego ojca. Tępił narzędzia, więc ojciec krzyczał, ale zwrócił uwagę na talent malca. Z czasem dom zmienił się w galerię sztuki – wszędzie na gwoździkach wisiały rysunki.

Dzieciak szybko zyskał wielbicieli, bo ich dom odwiedzało mnóstwo ludzi. W światku żydowskim wiadomo było, że jeśli trafisz do Kazimierza, a nie masz pieniędzy, przenocuje cię szewc. W zamian wędrowcy płacili opowieściami o wielkim świecie i muzyką. Chaim słuchał i rysował. Ale ganiał też po mieście, w którym tyle się działo, a na każdym rogu stały sztalugi. Kiedy miał osiem lat, sam został bohaterem obrazu. Pozował znanemu w środowisku portreciście Natanowi Korzeniowi i był zauroczony jego pracą. Też tak chciał...

Tymczasem został pomocnikiem krawca, potem kowala, dorabiał w piekarni, malował mieszkania. Na sztukę w jego życiu nie byłoby miejsca, gdyby nie pewne dziurawe buty.
Należały do ucznia Zygmunta Freuda, doktora Saula Silbersteina. W poszukiwaniu szewca trafił do Goldbergów i zobaczył porozwieszane wszędzie prace. „Kim jest ten artysta?” – zapytał zachwycony. Nie mógł uwierzyć, że namalował je czternastolatek.

Na koniec świata
Następnego dnia naukowiec i syn szewca na piechotę ruszyli do Lublina, a potem już pociągiem do Krakowa. Doktor uruchomił swoje znajomości, załatwił stypendium i Chaim trafił do szkoły rysunku Ludwiki Mehofferowej. Tymczasem doktor Silberstein pojechał do Paryża, gdzie spotkał się z Markiem Chagallem, by pokazać mu prace chłopca. Artysta był pod takim wrażeniem, że kupił wszystkie. Napisał też list zachęcający do dalszej pracy. Tak zaczęła się wieloletnia korespondencja pomiędzy mistrzem a uczniem.

Niespełna siedemnastoletni Chaim znalazł kolejną przyjazną duszę – profesora Tadeusza Pruszkowskiego, rektora Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Chłopak został jego najmłodszym studentem. Rozumieli się bez słów, także dlatego, że obydwaj kochali Kazimierz. Zresztą profesor zabierał tu studentów na plenery.

Podczas jednego z nich, w 1938 roku, Chaim poznał Rachelę Diament. Młodzi pływali łódką, czytali poezje, rozmawiali o malarstwie. Ślub wzięli dopiero sześć lat później, w... Nowosybirsku.
Kiedy wybuchła wojna, Chaim był w wojsku. Przeczytał wtedy „Mein Kampf” i nie miał wątpliwości, jak potoczy się historia. Postanowili więc z ukochaną i jej rodzicami uciec na Wschód. Podróż była mordercza, opłacana złotem. Gdy dotarli do Nowosybirska, Goldberg dostał pracę scenografa w operze. Jako taka stabilizacja pozwoliła na założenie rodziny, na świat przyszedł syn Victor. Po wojnie wrócili do Polski.

Z bliskich przeżyli tylko siostra i brat, z przyjaciół prawie nikt. Malarz nie mógł się zupełnie odnaleźć w nowej rzeczywistości, w której sztuka niewiele znaczyła, liczyły się potrzeby proletariatu. Pracował podobno jako robotnik przy budowie Pałacu Kultury, wykuwając monumentalne rzeźby. Kiedy urodził mu się drugi syn, Shalom, postanowił razem z najbliższymi wyjechać do Izraela. Udało się to cudem – byli jedną z trzech rodzin, które w 1955 roku dostały pozwolenie na opuszczenie kraju.

W Tel Awiwie Chaim spotkał znajomych tęskniących za dawnym światem – kupowali obrazy, na których ten świat był namalowany. Na pierwszą wystawę przyszły tłumy, także politycy – Golda Meir i Kadisz Luz. W 1967 roku Goldbergowie przenieśli się do Nowego Jorku, gdzie malarz znowu odniósł sukces, na pniu sprzedając wszystkie prace. Pomimo nowych przyjaźni, chociażby z Isaakiem Singerem i spot-kania z Chagallem, czuł się źle w wielkim mieście. Postanowili z żoną poszukać spokoju. Najpierw wyjechali do Teksasu, ale ostatecznie zostali na Florydzie, gdzie mieszkał młodszy syn.

Kronikarz z pędzlem
– Jakie są prace Chaima? – zastanawia się Waldemar Odorowski. – Na pewno miał warsztat i swobodnie poruszał się w różnych technikach. Ale nie to jest najważniejsze. Nie uprawiał sztuki dla sztuki. Był raczej kronikarzem życia diaspory. I to jest ewenementem. A przedwojenny Kazimierz miał rangę kultowego miejsca, ojczyzny Żydów. Choć większość ludzi żyła biednie, jednak szczęśliwie i bezpiecznie mogła pielęgnować tradycje. Na płótnach Goldberga zobaczymy kolory tamtego świata. Od codziennych czynności, jak noszenie wody, sprzedawanie chleba, handlu kurami, przez obrzędy religijne, święta, zabawy, po pejzaże z farą w tle, ruinami zamku, sklepami. Wszystko malowane z pamięci, ale z najdrobniejszymi szczegółami.

Tropienie biografii malarza nie było proste. Okazało się, że jej śladami podążał też Kazimierz Robak, który w 2000 roku w „Gazecie Antykwarycznej” napisał relację z wizyty u Goldbergów na Florydzie. Malarz już wtedy chorował, ale wypytywał gościa o wieści z Kazimierza, jakby miasteczko wciąż pozostawało pępkiem świata. Historię męża opowiadała właściwie Rachela i to był ostatni moment, bo zmarła w 2003 roku. Chaim rok później.

W pewien słoneczny grudniowy dzień 2013 roku na ścianach Muzeum Nadwiślańskiego zawisło 160 oświetlonych punktowo obrazów, w tle zabrzmiała klezmerska muzyka. Po latach starań wreszcie można zobaczyć prace Goldberga. Jego syn Shalom tłumaczy, że ojciec nigdy nie czuł się wielkim artystą, ale byłby w tym momencie szczęśliwy. – Chociaż zwiedził pół świata, właściwie nigdy Kazimierza nie opuścił – mówi Waldemar Odorowski. – Im dłużej żył, tym bardziej go pamiętał.

Tekst: Beata Woźniak
Zdjęcia: Muzeum Nadwiślańskie w Kazimierzu Dolnym wystawa prac chaima goldberga w Kazimierzu czynna do 31 sierpnia.
Korzystałam z: „Chaim Goldberg. powrót do Kazimierza nad Wisłą” pod red. Waldemara Odorowskiego, wyd. Muzeum Nadwiślańskie;
Kazimierz Robak „Serce zostawiłem tam...”, Gazeta Antykwaryczna, 9/2000.

reklama