Rzeczy pojawiały się na obrazach od zawsze – ale w innych rolach niż obecnie. Były raczej symbolami; mówiły o zainteresowaniach czy pracy portretowanego; tworzyły malownicze układanki jako martwe natury.
Przedmiot zwyczajny, codziennego użytku, masowo produkowany zrobił artystyczną karierę prawie sto lat temu. Pierwsze było koło rowerowe, które Marcel Duchamp, słusznie uważany za ojca awangardy, ustawił w 1913 roku na stołku i zakręcił. Spodobało mu się. Potem spojrzał świeżym okiem na suszarkę do butelek, szuflę do śniegu, wreszcie – na pisuar. Sanitariat z porcelitu nazwał przewrotnie „Fontanną”. Jemu też zawdzięczamy termin: ready-made, „gotowiec”. I poszłooo!
Trochę śmieszne, trochę straszne
W końcu artyści przywłaszczyli sobie całą rzeczywistość. Za materiał do pracy twórczej uznali wszystko, co wpadło im w ręce. Brali rzeczy w całości lub fragmentami, konstruowali z nich rzeźby i obrazy, wkładali w gabloty. Pomysł chwycił i dziś te „rzeczowe konstrukcje” cieszą się popularnością i nic nie wskazuje, żeby miały się wypalić. Trwa wyścig – kto wyciśnie z przedmiotów coś nowego? Robi się coraz trudniej, w końcu sto lat – to kawał czasu.
A oto najbardziej skrajne przykłady, dziś już „klasyczne”. César (francuski rzeźbiarz) miażdżył karoserie samochodowe i z nich budował pomniki, Daniel Spoerri wystawia resztki po kolacjach, przyczepione wraz z talerzami do blatów stołów i zawieszone w pionie (jakoś tak kombinuje, że nic nie spada); Claes Oldenburg (amerykański twórca pop-artu) powiększa do monumentalnych rozmiarów ogryzek jabłka, spinacz, szminkę do ust. Warhol robił grafiki z krzesłem elektrycznym jako „bohaterem”, Damien Hirst wkłada w formalinę martwe zwierzęta (m.in. owcę, krowę, rekina) i przykleja do płócien motyle.
A co na naszym podwórku? Tadeusz Kantor (1915–1990) na początku lat 70. przyczepiał do płócien połamane parasole i „sprzedawał” kompozycje na rok, by po tym czasie wystawić prace dopełnione interwencjami chwilowych posiadaczy. Dziś seria z parasolami, zwana „Multipart” (powstało 40 egzemplarzy w takim samym formacie), osiąga na aukcjach ceny powyżej 200 tysięcy złotych!
Spódnica z pocztówki
Lista współczesnych „rzeczoznawców” jest na tyle długa, że daje się wyróżnić specjalności. Zacznijmy od ciuchów. Moja ulubienica Jadwiga Sawicka maluje i fotografuje elementy garderoby damskiej i męskiej.
Na gładkim tle (najczęściej brudnoróżowym) panoszą się w całej okazałości to spódniczka, to marynarka, to rękawiczka. Nie są to stroje luksusowe, raczej skromne, trochę niegdysiejsze. Ale Sawicka dodaje im dystynkcji. Pokazuje je z całą powagą, portretowo, jak żywe postaci.
Paulina Ołowska pochyla się nad zabytkowymi kreacjami. Trzy lata temu namalowała cykl, którego bohaterkami były suknie zaprojektowane przez Elsę Schiaparelli, międzywojenną sławę, największą konkurentkę Chanel. Teraz pracuje nad obrazami, na których pokaże polskie kryzysowe łaszki z lat 80. Za pierwowzory posłużyły jej pocztówki z tamtych lat, wydawane w „poradniczych” seriach przez KAW. Wiem, bo artystka zaszczyciła mnie wyborem kartek mojego autorstwa (pod koniec stanu wojennego zajmowałam się bowiem modą z gatunku „ze starego coś nowego”). Już widziałam reprodukcje płócien z „podrasowanymi” przeze mnie swetrami i dzianinami. No, jestem dumna!
Szydełkowe pomniki
Bettina Bereś, gdy została matką, zmuszona do domowej „odsiadki”, polubiła rzeczy, których używa na co dzień. Albo znalazła je na strychu, albo w składziku czy na pawlaczu. Często były to obiekty trącone socjalizmem, wspominające czasy, gdy uchodziły za ósmy cud świata. Kto dziś jeszcze pamięta, że emaliowane misy, dzbanki, wanny, wagi, syfony, czajniki i butle gazowe trzeba było wystać w kolejce? Taki właśnie zestaw niegdysiejszych zdobyczy stał się znakiem markowym Bettiny. Teraz wystawiła im pomniki na obrazach. Poważne, nawet pompatyczne, odkrywają swą surową urodę. Z kolei Julita Wójcik interpretuje obiekty… szydełkowymi robótkami. W miniaturach. Na początku były wydziergane misie, z których zrobiła ścienną tapetę. Potem wzięła na warsztat łódzki pałac Poznańskiego, słynny gdański „falowiec” (najdłuższy w Polsce blok mieszkalny) i białostocką Galerię Arsenał. Natomiast warszawską Zachętę (a właściwie, pomniejszoną makietę) przerobiła na karmnik dla ptaków, wywieszony, rzecz jasna, vis- a`-vis galerii. Nie był to jedyny karmnik w kształcie świątyni sztuki. Powstała cała ich seria, zatytułowana „Dokarmiaj niebieskie ptaki”. Słusznie.
Futrzaki poważnieją
A faceci? Włodek Pawlak, niegdyś członek Gruppy, od lat pracuje nad „Dziennikami”. Niektóre przybierają formę gablot z doklejonymi w uporządkowanych rzędach obiektami używanymi danego dnia przez artystę: wyciśnięte tubki farb, skasowane bilety, wytemperowane do cna ołówki, pudełka po zapałkach i inne śmieci. Oto pamiętniki, zapisane za pośrednictwem zużytych rzeczy.
Robert Maciejuk – czterdziestopięciolatek, a bawi się jak małolat. Portretuje herosów dzieciństwa, zapamiętanych z „Dobranocek”. Misia Uszatka, Colargola i Kubusia Puchatka. Jednak bajkowe niedźwiadki – choć pozornie wierne kopie oryginałów – straciły pogodę ducha i naiwność, na ich pyszczkach zawitał smutek i powaga. Może też zastanawiają się, co stało się z ich pięknym, wyobrażonym światem?
Rafał Bujnowski – kiedyś należący do Grupy Ładnie – w 2004 roku, gdy urodziła mu się córka Milena, wykonał serię ponad dwudziestu obrazów
z króliczych skórek. Prace zamienił z przyjaciółmi, co do których nie miał wątpliwości, że są w polskiej czołówce, a ich dokonania nie stracą na wartości. I tak dziecko zostało wyposażone w kolekcję dzieł sztuki znanych autorów. W zestawie znalazły się obrazy sygnowane m.in. przez Jadwigę Sawicką, Oskara Dawickiego, Marcina Maciejowskiego, Wilhelma Sasnala, Pawła Susida, Paulinę Ołowską. To się nazywa praktyczny ojciec! Tylko pozazdrościć Milenie – i samemu nabyć zbiór rzeczy namalowanych.
Tekst: Monika Małkowska
Fotografie: archiwum Bettiny Bereś, Moma, Galeria Arsenał, galeria Raster, Czarna Galeria, katalogi aukcyjne, Medium