Staszek Gieżyński: Zacznę jak w filmie o Supermanie – czy to ptak, czy to samolot?
Kacper Kowalski: Latam paralotnią z silnikiem albo wiatrakowcem, skrzyżowaniem samolotu z helikopterem. Można to sobie wyobrazić jako mechaniczną wersję klonowego „noska”.
Długo tak latasz?
Od osiemnastu lat, osiągnąłem już pełnoletność (śmiech). Chce się latać wyżej, ale tam zaczyna się sport. Brałem zresztą udział w zawodach, z sukcesami.
Dlaczego w ogóle zacząłeś robić zdjęcia lotnicze?
Każdy pilot fotografuje i filmuje z lotu ptaka. Szybko też zaczyna uważać się za specjalistę. Mnóstwo młodych pilotów drukuje sobie wizytówki „fotograf lotniczy”. Mnie zdjęcia lotnicze były potrzebne do pracy. Jestem z wykształcenia architektem, robiłem je do swoich projektów.
Pracujesz w zawodzie?
Oj, od dawna nie. Wytrzymałem cztery lata i zrezygnowałem, gdy zdałem sobie sprawę z tego, że w robocie nie myślę o projektach, tylko o lataniu. Odleciałem z piedestału, z poważanego zawodu architekta przerzuciłem się na robienie fotek (śmiech). To były ciekawe czasy. Niebo nad Polską dopiero się otworzyło, wszyscy chcieli zdjęć z lotu ptaka. Wychodziły przewodniki i albumy, deweloperzy planowali inwestycje, urzędy miast zamawiały zdjęcia.
Na wystawach nie pokazujesz typowych reportaży...
Ja to nazywam „abstrakcyjną inwentaryzacją”. Architekt, zanim zrobi projekt, musi obejrzeć i zbadać okolicę. To właśnie inwentaryzacja. Moja jest abstrakcyjna – staram się zostawić widza z małą ilością danych, żeby sam interpretował obraz. Musi pracować wyobraźnią. A w ogóle to lubię wlatywać za płot i patrzeć, co tam się dzieje. Widzę miejsca, do których nikt mnie nie wpuści!
Masz niezłe oko. Za swoje prace dostałeś drugą nagrodę World Press Photo i polskie Grand Press Photo.
Fotografia to dla mnie coś, co ma budzić emocje, dostarczać ludziom przeżyć. Paradoksalnie nie interesują mnie prace innych fotografów, ani klasyków, ani współczesnych. Chcę zachować świeżość spojrzenia.
Czy za nagrodami idą sukcesy komercyjne?
W zeszłym roku moja fotografia była najdrożej sprzedanym na polskiej aukcji zdjęciem młodego artysty. Fajnie, że coraz więcej ludzi zbiera fotografie, choć wciąż się zdarza, że wchodzę do gabinetu jakiegoś prezesa, a na ścianie wisi panorama Nowego Jorku ze sklepu wnętrzarskiego. Cieszę się też, że niedługo zdjęcia z projektu „Efekty uboczne” pokażę w Nowym Jorku, potem w Singapurze, później w Wiedniu.
Wróćmy do Supermana. Człowiek na niebie wciąż budzi emocje u tych na dole?
Czasem czuję się jak papież! Ludzie wpatrują się we mnie, dopóki im nie pomacham. Gdy robiłem zdjęcia na szkockiej wyspie Isle of Lewis, miejscowi mówili, że paralotnię widzą pierwszy raz. Tam nikt nie lata, bo za bardzo wieje. W Indiach latałem z ogromnymi sępami. Są ciekawskie, podlatują do paralotniarzy.
Obleciałeś kawał świata…
Ale bardzo lubię fotografować Polskę. Tu się wiele rzeczy dzieje. Dość powiedzieć, że większość zdjęć zrobiłem nie dalej niż 50 kilometrów od rodzinnego Trójmiasta.
Fotografie Kacpra Kowalskiego kupimy w warszawskiej Leica Gallery, ul. Mysia 3.
Kontakt do fotografa: www.kacperkowalski.pl