Aleksander Rafałowski

Artyści

 Młody Aleksander Rafałowski zachwycał się Picassem i Légerem, brylował na paryskich salonach. Z czasem spokorniał i zaczął malować "zwyczajne" pejzaże i martwe natury.

Panie, to pan udostępniłeś wnętrza temu chłopaczkowi? – dopytywał się fotografika Lewickiego pewien podenerwowany dziadunio. Właśnie wkroczył do jego pracowni i głośnym stukaniem laską w podłogę skupił na sobie uwagę gospodarza. Na ścianach zamiast zdjęć wisiały obrazy młodego malarza Aleksandra Rafałowskiego. – Przez takie wystawy Polska nie może dostać pożyczek zagranicznych – perorował starszy pan. W prasie wtórował mu krytyk Mieczysław Treter, nazywając prace Rafałowskiego „demoralizującymi”. Był rok 1926, w Europie triumfy święciła awangarda, a malarz próbował sił w najnowszych trendach. Eksperymentował, malując syntetyczne martwe natury, oparte na jednokolorowych płaszczyznach. Nie wszyscy tę sztukę rozumieli, bo i o dokładne jej definicje było trudno. Picasso, zapytany, co to jest kubizm, odrzekł: „Kubizm to prywatna sprawa między mną a Brakiem”. Rafałowski latami kroczył w pierwszym szeregu awangardy, by potem nagle zająć się "zwykłym" malarstwem figuratywnym.

Woźnica poszedł na wódkę

Okna mieszkania przy ulicy Grzybowskiej w Warszawie wychodziły na sklepik z pieczywem. Mały Aleksander zapamiętał moment, w którym zniknął szyld piekarza, w jego zaś miejsce pojawił się napis: "Wyszynk wódek i zakąsek". Przed lokalem – zwłaszcza zimą – zatrzymywali się dorożkarze. Mistrzowie powożenia kupowali w knajpie ćwiarteczkę wódki, wypijali na trzy łyki, ocierali wąsa  i wskakiwali z powrotem na kozioł. Aleksander próbował ich rysować. Koń i dorożka wychodziły zgrabnie, ale ludzkiej sylwetki uchwycić nie potrafił. Darł i miął szkice, by wreszcie zrezygnować z dorożkarza. Gdy matka zobaczyła rysunek, spytała: "A gdzie woźnica?". "Poszedł na wódkę" – odparł mały artysta.

Drobne niepowodzenia nie zniechęciły chłopaka. Brał w szkole lekcje rysunku, uczył się w pracowni Ignacego Marka. W 1911 roku, gdy miał 17 lat, przyjęto na wystawę w Zachęcie jego martwą naturę. Wyjechał do Krakowa na Akademię, trafił pod skrzydła Malczewskiego.

Ostatnie chwile przed wybuchem wielkiej wojny upływały Rafałowskiemu na rysunkowych ćwiczeniach i obijaniu się po krakowskich knajpach. Czasem udało mu się sprzedać jakiś obraz ulicznym handlarzom sztuki. Jeden z nich, niejaki First, zachęcał klientów: "Ja panu radzę, niech pan kupi ten obraz, on będzie zdolny!".

Gdy gruchnęła wieść o zamordowaniu w Sarajewie Franciszka Ferdynanda, zamknięto granice i chłopak nie mógł wrócić do Warszawy. Wsiadł w pociąg do Gdańska, gdzie aresztowano go jako obcokrajowca. Pierwsze tygodnie wojny spędził w obozie dla internowanych w Doberitz. Panowała tam absurdalna, nieco szwejkowska atmosfera. O dowolnie wybranej porze dnia  czy nocy do obozu wkraczała orkiestra, wygrywając gromkie marsze. Następnie pojawiał się  zapiewajło, który wszystkich zebranych informował o frontowych sukcesach niezwyciężonej armii Rzeszy. Wypuszczony z oflagu Rafałowski mówił potem, że długo jeszcze pamiętał smak więziennego chleba. Pojechał do Berlina  i w końcu przedostał się do Warszawy.

Niepewny element

W stołecznej Zachęcie co rok odbywały się dwa salony, czyli duże wystawy malarstwa. Zwiedzających (i potencjalnych nabywców) hołdujących mieszczańskim gustom młodzi malarze nazywali pogardliwie „zachęciarzami”.
Podczas jednego z salonów grupa młodych twórców – wśród nich Rafałowski – dokonała sabotażu. Wkroczyli do Zachęty w niedzielę,  gdy tłum był największy, i zaczęli ściągać  ze ścian obrazy. Zrobiła się afera, przyjechała policja. Sprawę skierowano do władz ASP,  od których żądano wywalenia studentów.  Ale profesorowie poparli podopiecznych i wszystko rozeszło się po kościach.

Niesiony entuzjazmem do "nowoczesności" Aleksander współtworzył ze Strzemińskim i Kobro grupę Blok. Wedle jej założeń artysta był jak robotnik w fabryce, a jego pracownia stawała się halą produkcyjną. Młodzi odrzucali  dekoracyjność sztuki na rzecz użytkowości.  Wybierali rozwiązania czyste, logiczne i formalne. Rafałowski namalował wtedy trochę abstrakcji. W filozofii Bloku nietrudno zauważyć ideologiczne wpływy płynące z radzieckiej Rosji. Aleksander był komunistą, poglądy wyniósł jeszcze z domu, gdzie odbywały się potajemne spotkania towarzyszy. Nie przysparzało mu to przyjaciół w kręgach władzy.

Gdy wybuchła wojna w 1920 roku, dostał powołanie i trafił do wojskowej szkółki. Po ledwie paru tygodniach sierżant, gęsto się tłumacząc, że "przykro mu, ale musi to zrobić", wręczył rozkaz przeniesienia. Malarz wylądował w Jabłonnie, gdzie gromadzono "niepewny element". Tu wsiadł do pociągu na front. Skład się wykoleił, a Rafałowski został ranny w oko – "niewielka ranka, ale wdało się zakażenie" – pisał potem. W wojnie nie wziął już udziału.

List do Picassa

W latach powojennych Aleksandrowi trafiło się stypendium w Paryżu. Kompletny zawrót głowy, podróż do mekki nowoczesnego malarstwa.  Galerie, muzea, ścierające się ze sobą koncepcje sztuki. Od nadmiaru wrażeń artysta nie był  w stanie namalować jednego nawet obrazu. Siedział w Luwrze i robił kopię "Batszeby  w kąpieli" Rembrandta. Sprzedał ją potem,  co pozwoliło mu zostać w Paryżu nieco dłużej.  I napisał cztery listy.

Były adresowane do Picassa, Braque’a, Légera i Ozenfanta. Pytał grzecznie, czy jako młodszy kolega po fachu mógłby odwiedzić słynnych artystów. Wszyscy się zgodzili. Picasso pokazał mu swoje najnowsze obrazy, mocno je krytykując.  Po chwili przyszli jacyś Amerykanie i kupili pracę, którą malarz przed chwilą nazwał "najgorszą".  Picasso tylko puścił oko do Rafałowskiego,  gdy przyjmował gotówkę. Z Brakiem rozmawiali  o sposobie mieszania farby. Z Légerem o publikacjach grupy Blok. Wreszcie z Ozenfantem  – o teorii sztuki.

Aleksander zaczął znowu malować. W Paryżu  spędził dwa i pół roku, miał tam wystawę. Potem wyjechał z obrazami do Rzymu i na Capri. Porzucił eksperymenty z awangardą. Zaczął malować klasyczne pejzaże, wyszukując do płócien widoki z życia małych miasteczek. Szczególnie lubił pracować w Kazimierzu nad Wisłą. I coraz bardziej angażował się w sprawy ruchu komunistycznego. W Polsce próbował wydawać pismo "Pokój", jednak opór władz sprawił, że skończyło się to klapą. Chciano aresztować Rafałowskiego, ale ten zwiał na kilka tygodni na Bukowinę i sprawa przycichła.

Portret za samogon

Gdy wybuchła wojna, ruszył na wschód, jak najdalej od Niemców. Ucieczkę zaleciła mu siostra, która natknęła się na stos jego rysunków wyśmiewających faszyzm i Hitlera. Na dodatek jego poglądy polityczne były powszechnie znane. Trafił do Lwowa, gdzie spotkał starą  znajomą – Wandę Wasilewską. Przez jakiś czas  pracował, malując obrazy wodzów rewolucji, potem ruszył dalej w stronę Rosji. Szedł pieszo, co chwilę zatrzymywały go kolejne patrole, traktując wielce podejrzliwie. Wreszcie sołdaci wyjaśnili mu przyczynę nieufności. Malarz  wędrował w solidnych butach do wspinaczki, nieznanych zupełnie tubylczej ludności.  Znaczy się – zagraniczniak, więc naturalnie  podejrzany o niecne zamiary.

W końcu dotarł do Kujbyszewa. Było tam sporo polskich komunistów. Rafałowski trochę malował i zarabiał na życie, rysując dla pisemka szachowego. Zaciągnął się do Ludowego  Wojska Polskiego, przeszedł drogę "od Lenino do Berlina". Na polecenie generała Świerczewskiego malował portrety Bema i Emilii Plater. Jako zapłatę dostał szklankę samogonu "lepszego od wódki", jak twierdził Świerczewski.

Po wojnie wykładał na warszawskiej ASP.  Malował coraz mniej, miał kłopoty ze wzrokiem – pewnie z powodu dawnej rany. Ciągle interesowały go pejzaże i martwe natury, teraz jednak więcej było w nich elementów wyobrażonych, których ułożenie ściśle podporządkowywał kompozycji płótna. Wreszcie w latach sześćdziesiątych odłożył na dobre pędzel. Zmarł w 1980 roku. Z blisko trzystu namalowanych przed II wojną światową obrazów przetrwało kilkanaście.

Tekst: Stanisław Gieżyński
Fotografie: Muzeum Narodowe w Warszawie, Muzeum Śląskie, Muzeum Sztuki w Łodzi, Agata i Erazm Ciołkowie/Dom Aukcyjny Okna Sztuki, Narodowe Archiwum Cyfrowe, Forum

reklama