Paleta pełna dźwięków

Sztuka

W domu mówiło się po polsku, lecz on uznał się za Litwina. Mikołaj Konstanty Čiurlionis obrazy komponował niczym muzykę, fascynował się okultyzmem i malował drogę ludzkości do gwiazd.

Wyjazd otaczała atmosfera skandalu

Pięćdziesięcioro studentów i studentek z artystycznej szkoły prowadzonej przez Kazimierza Stabrowskiego opuściło mury i wyruszyło do Arkadii koło Łowicza. Zamiast grzecznie malować studia z modelu w pracowni, chcieli tworzyć z natury, z francuska mówiąc – en plein air. Był to pierwszy taki przypadek w rosyjskim zaborze i niesłychanie burzył malarskich konserwatystów. Na wyjeździe nie brakowało zabaw i artystycznych popisów. Swoją muzyką czas umilał jeden z najstarszych uczniów – Mikołaj Konstanty Čiurlionis. Pewnego wieczoru rozmowa zeszła na spirytyzm, a jedna z dziewcząt zaproponowała eksperyment z hipnozą. Mikołaj, zwany przez przyjaciół Kostkiem, natychmiast podchwycił temat i sam zahipnotyzował ochotniczkę. Wszyscy zadawali pytania, zadał i on: czy czeka go jakaś interesująca podróż? „W mieście białych nocy Tanatos uprowadzi cię w gwiazdy” – miało odpowiedzieć medium. Čiurlionisowi pozostało wtedy zaledwie kilka lat życia. Śmierć zaś miała pośredni związek z białymi nocami.

W dworskiej Orkiestrze

Kostek był muzykiem po Warszawskim Instytucie Muzycznym i konserwatorium w Lipsku. Trafił tam dzięki łutowi szczęścia. Syn organisty pracującego w Druskiennikach miał duży talent. Już jako pięciolatek potrafił grać z nut na fortepianie. Jego zdolności zauważył polski lekarz Józef Markiewicz i polecił go księciu Michałowi Ogińskiemu. Kostek trafił do dworskiej orkiestry, potem na kolejne studia opłacane przez mecenasa.
W Warszawie czas płynął mu nie tylko na nauce. Zakochał się w siostrze kolegi, Eugeniusza Morawskiego – Marii. Napisał dla niej kilka utworów. Na romantyczne randki umawiali się na Powązkach, przy grobie siostry Chopina. Do ślubu jednak nie doszło, bo zgody nie wyraził nie tylko ojciec panny, ale i jej brat. Ten ostatni argumentował, że małżeństwo ograniczy swobodę twórczą przyjaciela. Kostek ciężko to przeżył, ale z Morawskim przyjaźnił się dalej. Wkrótce wyjechał do Lipska.

Gwiezdne życie

W trakcie jego studiów zmarł mecenas kompozytora, ale dzięki przyjaciołom Kostek dokończył naukę i przyjechał do Warszawy. Jeszcze w Lipsku zaczął rysować, teraz postanowił zapisać się do artystycznej szkoły Stabrowskiego. Był rok 1902, przez Europę ciągle szła fala fin de siècle’u. Jak wielu innych twórców Kostek czytał niemieckich filozofów, interesował się duchowością hinduską i psychologią, dyskutował o jodze, reinkarnacji, teozofii i hipnozie. Młody artysta sam urządzał hipnotyczne seanse. Był w tym dobry, u rodziców w Druskiennikach ćwiczył na mieszkańcach i kuracjuszach. Podobno kiedyś próbował nawet zahipnotyzować księdza w trakcie mszy. Nic dziwnego, że malował obrazy w rodzaju „Symfonii pogrzebowej”, czyli, jak tłumaczył – wędrówkę ludzkości do gwiezdnego życia. Fascynacja była tak wielka, że Stabrowski stwierdził w którymś momencie, że „za dużo tu kabalistyki, za mało malarstwa”. Przy okazji Wystawy Sztuki Litewskiej w Wilnie wtórował mu „Tygodnik Ilustrowany”: „Wizje p. Czurlanisa są często mętne, ale świadczą, że szuka on nowych dróg”.

Maleńka

Čiurlionis tworzył rzeczywiście w sposób szczególny. Przekładał muzykę na malarstwo, robił wizualne analogie fug, preludiów, sonat. Powstawały cykle, które – niczym kompozycje – dzieliły się na części o różnym muzycznym tempie (allegro, scherzo). Po studiach artysta przez jakiś czas mieszkał w Wilnie, gdzie utrzymywał się z prowadzenia chóru. Poznał tam Sofiję Kymantaitė, dziennikarkę. Zakochany w dziewczynie odkrył swoje litewskie korzenie. W listach nazywał ją Maleńką, szybko się oświadczył i wzięli ślub. Do brata pisał: „uczymy się litewskiego i mam nadzieję napisać operę litewską”. Pracy nad „Juratą” nigdy jednak nie skończył.
Z Wilna Kostek pojechał do Petersburga. Tworzył z grupą malarską „Świat Sztuki”. W mieście białych nocy zaczął podupadać na zdrowiu. Bóle głowy i załamania nerwowe wskazywały na schizofrenię. Wrócił do Warszawy i trafił do szpitala psychiatrycznego w Markach. Gdy zaczął czuć się coraz lepiej, któregoś wiosennego dnia wyszedł na spacer bez płaszcza. Zachorował i wkrótce zmarł. Miał 36 lat, ale jako kompozytor i malarz przepracował niespełna dziesięć. Namalował w tym czasie około 300 obrazów.

Tekst: Staszek Gieżyński

reklama