Krakowski kopista
SztukaPacyfista, który brał udział w trzech wojnach, cudem uratowany z Katynia. JÓZEF CZAPSKI był niezwykłym świadkiem historii XX w. Malował jednak rzeczy codzienne, najzwyklejsze.
Pokoik był okrągły i przypominał bardziej celę niż pracownię
Mieścił łóżko, fotel, mały stolik i większy stół pełen tub z farbami, pędzli i szklanek. Obok stały sztalugi. Tutaj właśnie, w podparyskim Maisons-Laffitte, mieszkał do końca życia Józef Czapski, potomek hrabiowskiego rodu Hutten-Czapskich, urodzony w 1896 roku w czeskiej Pradze w pałacu rodziny Thunów. Opowiadał, że matka była Austriaczką, w domu mówiło się po polsku, niemiecku i francusku, zaś szkoły kończył rosyjskie. Piętro pod pracownią znajdowała się redakcja paryskiej „Kultury”, pisma które współtworzył. Pokoik ten zaś możemy dziś zobaczyć w świeżo otwartym pawilonie Józefa Czapskiego w Krakowie.
Do malarstwa przymierzał się dwa razy
Zainteresowanie sztuką zdradzał już jako dziecko. Gdy chciał zająć się „modelarstwem”, rodzice ściągnęli z Krakowa rzeźbiarza, by uczył chłopca pracy w glinie. Potem były lekcje rysunku i gry na fortepianie, wreszcie wyjazd do gimnazjum w Petersburgu. Tu zaczął się uczyć prawa, ale w końcu zaciągnął się do 1 Pułku Ułanów Krechowieckich. Jednocześnie zafascynował go pacyfizm. Czytał Romaina Rollanda i Tołstoja, w końcu zaś podjął „najodważniejszą decyzję w życiu”. Odmówił dalszej służby wojskowej i wdał się w organizację religijno-pacyfistycznej komuny. Nie szło to zbyt dobrze, więc pojechał do Warszawy i zapisał się na ASP. Polska walczyła jednak o niepodległość, więc Józef postanowił pomóc. Zgłosił się do wojska i oznajmił, że zaciągnie się, jeśli nie będzie musiał zabijać. Dowództwo wyraziło zgodę. W Petersburgu miał poznać losy kolegów z pułku, po których ślad zaginął. Jak się okazało, z rozkazu bolszewików zostali rozstrzelani.
Wkrótce znów trafił do armii – tym razem przy okazji wojny 1920 roku
Dowodził plutonem. W wyniku zamieszania sam rzucił się na oddział bolszewików, który w popłochu uciekł. Epizod ten przysporzył mu popularności wśród żołnierzy. Został również odznaczony Virtuti Militari. Po wojnie podjął wreszcie drugą próbę ukończenia studiów, tym razem w Krakowie. Początkowo uczył się u Weissa, a gdy z Paryża wrócił Pankiewicz, wszyscy studenci „poszli do niego hurmem”. To w tym towarzystwie powstał pomysł wspólnego wy- jazdu do Paryża i stworzenia Komitetu Paryskiego. Pojechali, dysponując funduszami na sześć tygodni pobytu. Czapski został sześć lat. Do dziś kapistycznych prac malarza została garstka – zginęły w zawierusze wojennej.
Lata spędzone w Paryżu malarz uważał za najważniejsze dla twórczego rozwoju. Zaczytywał się Proustem (ulubionym pisarzem), gromadził notatki z dyskusji, spotkań i lektur, szkicował. W Londynie zachwycał się malarstwem Corota, w Madrycie pracami Goi. Nie był gwiazdą towarzystwa kapistów, ważniejszy był przecież choćby Cybis. Po latach wspominał czasy studenckie, gdy pewnemu profesorowi pokazał rysunki, dodając skromnie: „Wiem, że to jeszcze niedobre”. Profesor spojrzał i odpowiedział: „Nie, myli się pan, pan nawet nie może wiedzieć jakie to straszne!”.
Brał udział w kampanii wrześniowej, trafił z innymi oficerami do Starobielska
I przeżył jako jeden z niespełna czterystu jeńców. Czemu darowano mu życie? Z najnowszych dokumentów wynika, że dzięki interwencji ambasady Niemiec, która widziała w nim potomka swojej arystokracji. Historia znów zatoczyła koło: uwolniony Czapski wracał do Rosji szukać śladów swoich towarzyszy niedoli. Opisał to w książce i… trafił na cenzurowane. Po wojnie zamieszkał we Francji.
Przyjaciel malarza, Jil Silberstein, zauważał, że Czapski czerpał inspirację „po prostu, stąd’” – z bliskiego otoczenia i codziennie odwiedzanych miejsc. „Dokonywał cudu, przywracając codzienności jej magiczny wymiar” – pisał. Od 1954 roku mieszkał i malował w pokoiku nad redakcją „Kultury”. Utrzymywał się z malarstwa, a jego prace trafiały głównie do prywatnych kolekcji w Szwajcarii. Mody artystyczne ignorował. Zmarł w swojej pracowni w 1993 roku, doczekawszy się wystaw malarstwa w wolnej już Polsce.