Dusza harda, gardząca reklamą i pieniędzmi. Samodzielna i wyzwolona, choć daleko jej było do sufrażystek. Anna Bilińska-Bohdanowicz w twórczości była realistką, w duszy zaś romantyczką. Mało kto wie o jej wielkim sukcesie – srebrnym medalu na paryskiej wystawie światowej. Byłoby ich więcej, gdyby malarka nie odeszła przedwcześnie.
Miłość i podróże
Przez długi czas nie było wiadomo, jaką karierę wybierze: pianistki czy malarki. Przyszła na świat w Złotopolu na Ukrainie. Rodzina mieszkała w Wiatce w środkowej Rosji, gdzie jej ojciec był lekarzem. Mawiała potem, że ma „duszę kozaczą” – lubi widok dalekiego horyzontu, dumki i ludowe stroje. Uczyła się gry na fortepianie, jednocześnie ćwicząc rysunek u Michała Elwira Andriollego. Znany ilustrator i powstaniec styczniowy trafił do Wiatki na zesłanie.
Rodzina Bilińskich wyniosła się w końcu do Kijowa. Osiemnastoletnia Anna ruszyła w 1873 roku sama do Warszawy, by podjąć studia w konserwatorium. Jednocześnie wynajęła niewielką pracownię przy Nowym Świecie 2, gdzie zajmowała się rysunkiem i kopiowaniem olejnych obrazów. Po dwóch latach nauki zdecydowała o porzuceniu szkoły. Zapisała się do Szkoły Rysunkowej Wojciecha Gersona. W Warszawie zmuszona była utrzymać się sama, bo ojciec źle ulokował rodzinny kapitał. Zajęła się udzielaniem lekcji zarówno rysunku, jak i gry na fortepianie. Z finansowych tarapatów wy- ciągnęła ją przyjaciółka Klementyna Krassowska. Słabująca na zdrowiu Klimcia pragnęła towarzystwa, ale też artystycznej edukacji. Bilińska zyskała już pewien artystyczny rozgłos po namalowaniu takich obrazów, jak „Dziewczyna z grzybami” czy „Matka Boska”. „Jest to wprawdzie tylko studjum, lecz studjum wskazujące niepośledni talent artystki” – pisano w „Kłosach”. Rzuciła Warszawę i ruszyła w podróż z przyjaciółką.
Stracone zachody miłości
Wyprawa z Klimcią była wspaniała. Pojechały do Monachium, Wiednia, Padwy, Wenecji, Triestu i z powrotem do Krakowa. W Monachium Anna poznała malarza Wojciecha Grabowskiego, z którym połączyła ją przyjaźń i szybko też plany wspólnej przyszłości. Pisywali do siebie listy, ona nieustannie zmartwiona jego zmiennym stanem zdrowia. W Krakowie stanęła przed trudną decyzją: mogła zostać tu i studiować u Jana Matejki lub ruszyć na nauki do Paryża. Nadarzyła się okazja, by pojechać tam z zaprzyjaźnioną rodziną.
Argumentem za pozostaniem w kraju było zainteresowanie „pana Lucjana, co otrzymał spadek”. „Gdybym chciała być bogata dziedziczka – mogłabym” – zanotowała w pamiętniku. Kusiły jednak zagraniczne wojaże, no i miłość do Grabowskiego. Anna przybyła do Paryża ze 150 rublami od ojca i zapisała się do Académie Julian.
Prawdziwy talent
Studia były poważne, a ona miała talent. Mistrz zadawał tematy: odnalezienie zwłok Karola Śmiałego, wąż miedziany wystawiony na puszczy przez Mojżesza. Zapoznany Chełmoński poradził namalowanie obrazu naturalnej wielkości i wystawienie. Znów zabrakło jej pieniędzy na życie i znów poratowała ją Klimcia. Z Wojciechem kwitła miłość korespondencyjna – wciąż nie mogli się spotkać. Gdy mocno zachorował, chciała przyjechać, ale ten jej zakazał. Wkrótce posypała się seria nieszczęśliwych zdarzeń: najpierw zmarł ojciec, potem Klimcia, która zabezpieczyła ją finansowo w testamencie, wreszcie w czerwcu 1885 roku odszedł na suchoty Wojciech. Malarka była zdruzgotana.
Nie doceniłem daru
W pewnym sensie te tragedie przyczyniły się do jej sukcesu. Namalowany w 1887 roku autoportret w żałobie zyskał wielką sławę. Anna została wykładowcą w Académie Julian. Jej malarstwem zachwycały się „Kłosy” i „New York Herald”, „Chicago Tribune” i „Moniteur des arts”. Pracownia przy rue de Fleurs 27 stała się intelektualnym i towarzyskim salonem nie tylko dla Polonii. Tu właśnie poznał ją młody lekarz na dorobku – Antoni Bohdanowicz. Pisał potem: „Jak to się stało, że oddała mi rękę – powiedzieć nie umiem dotąd”. Podkochiwał się w niej na pewno. Poznali się lepiej przy okazji przenosin zwłok Mickiewicza na Wawel. Wygłosił tam płomienną mowę, potem przez chwilę rozmawiali i wreszcie odprowadził ją do domu. Na progu zdecydował się wyznać miłość. Ślub odbył się dwa lata potem, zapowiedziany na łamach „Le Figaro”.
Sielanka nie trwała długo
Malarka osłabła, mąż lekarz obserwował obrzęk stopy, co wskazywało na kłopoty z sercem. Zawezwani specjaliści profesorowie podjęli leczenie, ale z mizernym skutkiem. Anna nie miała sił, by malować, a bezczynność fatalnie na nią wpływała. Zmarła w 1893 roku. „Dał mi ją Bóg, lecz nie doceniłem daru – i poszła…” – pisał Bohdanowicz. I dodał: „Warszawa uczciła godnie zwłoki artystki – wyległa cała”.
Tekst: Staszek Gieżyński
Zdjęcia: Kolekcja prywatna, Muzeum Narodowe w Warszawie, Wikimedia
reklama