Andrzej Dudziński w tym roku zacznie (ale nie skończy) 40-lecie pracy twórczej. W maju pokaże wybór „staroci” w stołecznej Galerii Grafiki i Plakatu. Potem ruszy w Polskę.
Najlepiej znany jest jego ptak Dudi. Prawie przez dekadę wkładał mu w dziób komentarze do PRL-owskiej rzeczywistości. Tak mocno się zżył ze swoim bohaterem, że pożyczył od niego pseudonim. Ksywka została, choć niesforne włosy trochę mu posiwiały, a w rysunkowym repertuarze pojawiły się inne stwory o równie charakterystycznej powierzchowności i zbliżonej elokwencji: Pokrak, Hipol, Myszony. Wracając do ptaka Dudiego. Od 1970 roku występował na łamach „Szpilek”. Z tej satyrycznej ambony wygłaszał teksty śmieszne, absurdalne, zarazem drapieżne, pełne anarchistycznych poglądów. Miał niezliczone rzesze fanów – każdy chciał, jak Dudi, olewać reguły i rygory, prowadzić żywot niezależny, a bogaty. No i nie chodzić do fryzjera.
Było to w epoce gierkowskiej, kiedy w Polsce trwał etos „Hair”, hipisów i Zachodu. Autor na własnej skórze doświadczył tego, co dla większości jego pokolenia było marzeniem. Przez dwa lata mieszkał w Londynie (do 1972 roku), ale wrócił do Warszawy. Zdarzały mu się także kilkumiesięczne wypady do Francji i Holandii. Dopiero zaproszenie do amerykańskiego Aspen na międzynarodowy spęd grafików sprawiło, że na dłużej wyrwał się z kraju. Był rok 1977. Objechał Stany, zatrzymał się w Nowym Jorku. Cały czas towarzyszyła mu żona Magda Dygat, córka znanego pisarza, sama też parająca się literaturą. Do dziś w sprawach sercowych nic nie zmieniło się u Dudzińskiego. Magda forever.
Wydawało mu (im) się: Nowy Jork też forever. Jednak, gdy wrócili na święta w ’89, zmienili zdanie. W Polsce zaczęło robić się ciekawie. Mieli mieszkanie na Mokotowie. Żadne cudo, w bloku. Od tej pory „zaczęło cykać”, jak mówi Andrzej. Czas dzielili między dwa miasta: pół roku Warszawa, drugie pół – Nowy Jork.
Powrót do szkoły
Dziesięć lat temu zmienili adres. Kupili stumetrowy apartament w Alejach Ujazdowskich w starej kamienicy. Ostatnio mniej regularnie kursują za ocean. – Loty stały się koszmarem – podkreśla Andrzej. Za to częściej podróżują po Europie. – Obydwoje z Magdą uważamy, że wojaże to najprzyjemniejsza strona życia. Monotonia zabija.
Pytam, gdzie mu się najlepiej pracuje? I jak? – Nigdzie tak doskonale, jak w… szkole! – śmieje się artysta. Ponad dziesięć lat przechodziłem z klasy do klasy na własnych warunkach. I wyjaśnia, że chodzi o nieużywany budynek szkolny w miasteczku pod Nowym Jorkiem, gdzie zajmował całe piętro. – Gdyby nie ta szkoła, pewnie nie zacząłbym malować – dodaje. – Drugie genialne miejsce to pomieszczenia nad salami wystawowymi na zamku w Reszlu. Tam grasuje jakiś życzliwy artystom duch. Pamiętam, jak przed wystawą w Reszlu wstąpiły we mnie takie kreatywne moce, że z trudem wyhamowałem produkcję.
Niesklejony
Dudi najwyżej ceni polską publiczność. Dziwię się. Przecież dopracował się nazwiska doskonale znanego w prasie amerykańskiej, publikuje m.in. w „The New York Timesie”, „Newsweeku”, „Vanity Fair”.
– Tak, ale… czasem cierpię schizofreniczne męki, bo odbiorcy umieszczają mnie w dwóch różnych sferach: sztuki użytkowej i tak zwanej czystej. Jedni mają kontakt z moimi ilustracjami, drudzy postrzegają artystę niezależnego, malarza, fotografa, autora gablot-kolaży. Nie sklejam się ludziom w całość. Wyjeżdżając do Stanów, odciąłem się od Dudiego, od rysunkowych żarcików. W USA zająłem się poważną ilustracją, choć niepozbawioną humoru czy ironii. Może teraz powinienem rozstać się z rysunkiem, ograniczyć się do obrazów? Mam też nowe fascynacje. Niedługo rozpoczną się zdjęcia do filmu animowanego „Zwariowany kawałek czegoś”. Jest to historia o Dudim opowiedziana przez psa. Mój debiut reżyserski. Na razie producent szuka partnerów finansowych. Kiedy film trafi do kin, nie mam pojęcia.
Tekst: Monika Małkowska
Fotografie: archiwum artysty, Włodzimierz Wasyluk/ Reporter
Kontakt z artystą: dudi@andrzejdudzinski.com, www.andrzejdudzinski.com
Prace Andrzeja Dudzińskiego można obejrzeć w Galerii Grafiki i Plakatu. Wystawa czynna od 14 do 31 maja.