Kazimierz Lemańczyk maluje od kiedy pamięta. Wspomina chwile spędzone z dziadkiem ze strony mamy, Teodorem Chamier Gliszczyńskim. To właśnie jego konie – kasztanowaty ogier Hans, izabelowata klacz Liza i młodziutka Lotta były pierwszymi modelami. W szkole też zawsze pod ławką coś malował albo czytał i pomagał we wszelkich pracach plastycznych. Naturalne więc było, że zostanie artystą.
Wybrał liceum plastyczne, a potem Wydział Sztuk Pięknych w Toruniu. Pociągała go grafika. Także dlatego, że nie sposób jej się nauczyć samemu, bez warsztatu, bez wskazówek praktyków. Ponieważ nie mógł jednak usiedzieć w miejscu i był ciekawy świata, poznał też kamieniarstwo, stolarstwo, techniki odlewnicze, konserwatorskie, „terminował” nawet przez rok u przyjaciela, który miał pracownię jubilerską.
Do dziś mocno eksperymentuje, ale w szczególny sposób traktuje akwarelę. Cieszy go jej płynność i przezroczystość. To wyjątkowo trudna technika wymagająca solidnego planowania – nie znosi poprawek, a na efekt końcowy wpływa nawet grubość papieru, jego faktura, rodzaj pigmentu czy twardość wody.
W pracach pana Kazimierza nie ma miejsca na dosłowność. Najbardziej fascynuje go ukazanie ruchu, podpatrzenie tumultu, dźwięku, żywiołu. Jeżeli maluje pejzaż – jest to raczej impresja w ograniczonej palecie barw. Jeśli konie – to bez ludzi czy uprzęży, podpatrzone w jakimś układzie.
Nie znosi ciągłych pytań o obrazy. Bo jak tu o nich opowiadać, kiedy każdy powinien zobaczyć co innego? Kiedyś wpadł na własną wystawę incognito. Jakaś para spierała się o obraz. Nieważne o co, ważne, że te emocje wzbudziło jego malarstwo. Właśnie z tego powodu zostaje się artystą.
Tekst: Beata Woźniak
Fotografie: archiwum artysty
www.lemanczyk.pl
Wykorzystano: „Kazimierz Lemańczyk”, Wydawnictwo Muzeum Historyczno-Etnograficznego w Chojnicach