„teraz polski dizajn” to wspaniały przewodnik po świecie współczesnego polskiego dizajnu. Przeczytaj fragment książki!
DesignW swojej najnowszej książce Aleksandra Koperda skupia się na przedmiotach codziennego użytku, a w zasadzie na tworzących je projektantach. W rozmowach z twórcami – cenionymi na całym świecie, jaki i tymi, którzy zaraz ruszą na podbój zagranicznych rynków – pyta nie tylko o podejście do pracy twórczej czy sam proces projektowy, ale też o przyszłość dizajnu.
Wszystko, co nas otacza, a czego nie stworzyła natura, jest zaprojektowane. Dizajn buduje nasz świat. Dobry ułatwia codzienne życie, poprawia jego komfort, zły frustruje, negatywnie wpływa na nas, na nasze otoczenie i relacje z innymi. Przedmioty budują naszą tożsamość, ucieleśniają nasze wspomnienia, oczekiwania i ambicje, tworzą środowisko, w którym żyjemy.
Wazon OKO, fotel RM58, krzesło Pająk, figurki ćmielowskie, ceramika z Wytwórni Wyrobów Ceramicznych „Steatyt”, lampa TRN – to tylko kilka przykładów rzeczy, za którymi stoją fascynujące historie, o których przeczytasz w najnowszej książce Aleksandry Koperdy „teraz polski dizajn”. Zachwyć się przedmiotami codziennego użytku – zarówno tymi produkowanymi przemysłowo, jak i unikatami z małych manufaktur.
Poznaj też cenionych na całym świecie polskich twórców i tych, którzy właśnie ruszają na podbój zagranicznych rynków. Bowiem autorka nie tylko przybliża niezwykłe dzieje dizajnu (np. dowiesz się który król posiadał w swojej kolekcji 35 798 sztuk wyrobów z porcelany, twierdząc, że cierpi na „chorobę porcelanową” i jak to się stało, że jedyny egzemplarz krzesła Pająk projektu Edmunda Homy przez kilkadziesiąt lat stał zapomniany w podtrójmiejskim domu byłego stolarza z fabryki), ale przede wszystkim rozmawia z projektantami. Dzięki uprzejmości wydawnictwa Znak Koncept publikujemy fragment wywiadu Aleksandry Koperdy z Magdą Jurek – artystką i projektantką, która prowadzi markę Pani Jurek.
Magda Jurek
Ur. 1979, artystka, projektantka, ukończyła malarstwo na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, prowadzi markę Pani Jurek.
Malarskość przekłada na dizajn, forma jest dla niej ważniejsza niż funkcja, kolor fascynuje ją bardziej niż bezpieczne biel i czerń. Spojrzenie Magdy Jurek na projektowanie od początku było niestandardowe. Jak sama mówi, w sposób konceptualny tworzy produkty nieoczywiste, które rozbudzają kreatywność i pozwalają na interakcję z użytkownikiem oraz przestrzenią. Przez lata twórczej aktywności zaprojektowała sporo lamp, w tym między innymi żywą lampę wykorzystującą zjawisko bioluminescencji, co pozwala emitować światło bez korzystania z energii elektrycznej, czy lampę kolo, działającą jak klepsydra, w której źródło światła zasypywane jest piaskiem, co przypomina zachodzące słońce. Często tworzy zabawki i gry, w których wykorzystuje różnorodne materiały i faktury umożliwiające korzystanie z nich również dzieciom niedowidzącym. Tak działają Taktyle, czyli uproszczona wersja popularnych statków, w których dla odróżnienia pionków zastosowane zostało różnego rodzaju włosie. Jej projekty zazwyczaj pozwalają na używanie ich w wieloraki sposób – tak jest na przykład z obrusem z serii Wzorcowa. Mama, który znudzonym podczas posiłku dzieciom pozwala na zabawę pod stołem. Jej ostatnia kolekcja lamp i mebli TRN zebrała szereg wyróżnień, w tym nagrodę Mazda Design Awards.
Jesteśmy w twojej pracowni. Półki wypełnione są ceramicznymi obiektami – kiedy ta materia pojawiła się w twojej pracy?
W czasie studiów pracowałam dorywczo w pracowni ceramicznej, jednak nie wiązałam swojej przyszłości z tym materiałem, wręcz go nie lubiłam i nie dopuszczałam myśli, że ceramika mogłaby być formą mojej ekspresji. Jednak to doświadczenie spowodowało, że nabyłam sporo umiejętności, które przydają mi się dziś. Kiedy sama zaczęłam tworzyć projekty ceramiczne, ta materia nie była mi obca, co nie oznacza, że nie sprawiała problemów. Początkowo były to rzeczy stricte użytkowe, na przykład podsufitki do lamp, które produkowaliśmy sami z powodu braku rynkowej jakościowej alternatywy. Z czasem zaczęły powstawać samodzielne produkty ceramiczne, których zwieńczeniem jest inspirowana malarstwem Jana Tarasina seria lamp TRN. Aktualnie pracuję nad projektem, któremu jeszcze bliżej do malarstwa, choć środkiem wyrazu nadal jest ceramika. Od zawsze byłam związana z treścią, która wyraża się w sposób wizualny. Przez długi czas wydawało mi się, że malarstwo jest mi pisane. Okazało się, że zmiana narzędzia otworzyła przede mną zupełnie nowe, nieprzewidywalne możliwości.
Studiowałaś malarstwo, dziś to właśnie ceramika jest w centrum twoich zainteresowań, ale Pani Jurek, twoja marka, powstała, kiedy stworzyłaś lampę ze szklanych probówek. Z czasem powstawały kolejne projekty.
Początkowo były to nieśmiałe próby. Nie miałam mocno opracowanego planu, starałam się na swoich zasadach odnaleźć w dorosłości. Pomógł mi ciąg szczęśliwych zdarzeń. W 2011 roku spotkałam Monikę Osinkowską, która do dziś jest moją menadżerką, i to ona zachęciła mnie, by z tym, co robię, wyjść do świata. Pierwszym projektem był właśnie żyrandol Maria S.C. Zrobiłam go, by zawisł w moim domu. Pomysł wziął się z fascynacji szkłem laboratoryjnym, a nazwa powstała na cześć Marii Skłodowskiej-Curie. Był w tym ukryty żart. Humor przemycany w przedmiotach stał się później ważnym elementem świadomego budowania marki. Udało nam się tym projektem zainteresować rynek. Były ku temu dobre czasy. Dziś coraz więcej osób tworzy własne marki, internet jest wysycony treściami, trzeba się mocno postarać, by zostać zauważonym. Był to też okres rodzenia się projektów DIY. Maria wpisała się w ten kontekst. Była „biedaproduktem”, projektem wykonanym z bardzo prostych, gotowych materiałów. Ten projekt do dziś niemal się nie zmienił. Został co prawda nieco ulepszony, bo w przypadku projektów rzemieślniczych, inaczej niż tych produkowanych przemysłowo, praca nad obiektem nie kończy się na wykonaniu prototypu. Z czasem finalna forma się zmienia, dochodzi się do produkcyjnej wprawy, coś się usprawnia, wykonuje staranniej. Maria jest na rynku od 11 lat i właśnie podjęłyśmy decyzję o jej wycofaniu. Powiększamy się, stawiamy właśnie manufakturę ceramiczną, będziemy tworzyć przedmioty o bardzo wysokiej jakości i Maria jako uboga krewna przestała wpisywać się w profil marki. Choć projekt tej skromnej, acz pomysłowej lampy powstał w czasie, kiedy meblowałam swój pierwszy dom, nie mogę powiedzieć, że zapaliłam się do urządzania wnętrz. Do dziś jest tak, że nie myślę o urządzaniu, nie myślę dekoratorsko i muszę to przyznać: nie myślę nawet o odbiorcy, a raczej rozwiązuję pewne zagadnienia plastyczne lub rozwijam idee, które mnie ciekawią. To łączy mój pierwszy użytkowy projekt komercyjny z tymi, które powstały w ciągu kolejnych 12 lat.
Zapewne wpływ na takie na projektowanie ma to, że studiowałaś malarstwo.
Tak, taki konceptualny i formalny rys na pewno wywodzi się z tego. Dizajn jest także po to, by rozwiązywać realne życiowe problemy, jednak ja zdecydowanie nie jestem na tej ścieżce. Doceniam ją, ale sama tak nie potrafię. W swoich działaniach myślę kolorem, obrazem, bardziej jakbym tworzyła rzeźbę czy malowała abstrakcyjny obraz. Nie bardzo myślę o świecie zewnętrznym czy o użyteczności produktu. To są kwestie, które muszę rozwiązać później, w trakcie procesu projektowego, nie są one dla mnie punktem wyjścia. Nie lekceważę ich, nie zaniedbuję, ale to nie one motywują mnie do pracy. Dlatego czuję, że jest to rodzaj kontynuacji wcześniejszych działań, to zmiana narzędzia, a nie przeszczepienie na inny grunt. Czymś, co łączy moje projektowanie z malarstwem, są również kolor i bardzo dla mnie ważna kategoria zachwytu.
Urodziłam się i wychowałam w wielkiej płycie, w świecie, w którym prawie wszystko było dobrem luksusowym. Czasem myślę, że pamiętam wszystkie przedmioty z mojego mieszkania, bo było ich tak mało. W tamtych czasach każda pojawiająca się nowa rzecz budziła zainteresowanie, a często zachwyt. I ten zachwyt miał moc rozpalającą wyobraźnię, otwierającą drzwi do jakiegoś innego, lepszego świata. Wyobraź sobie, że uczyłam się malarstwa na czarno-białych albumach. Gdy potem zaczęłam jeździć po świecie i oglądać na żywo obrazy, które widziałam w książkach, okazało się, że nie ma między nimi wielkiego rozdźwięku. Moja rozpalona wyobraźnia podpowiadała mi najwspanialsze kolory. Dlatego do dziś, pracując nad każdym nowym projektem, staram się utrzymać ten rodzaj wewnętrznego napięcia i nie lekceważyć tego, że przedmioty wywołują emocje, a kolor jest ich znakomitym nośnikiem.
Jak przychodzi ci planowanie rozwoju marki?
Nasza marka powstała spontanicznie i rozwijała się od zera w sposób zupełnie naturalny, to znaczy powiększaliśmy się wyłącznie wtedy, kiedy była taka potrzeba, kiedy wymagała tego od nas sytuacja. Miało to swoje zalety, bo nie obciążało nas ryzykiem porażki. Wadą tego było powolne tempo zmian, a przede wszystkim to, że w małym gronie musieliśmy dzielić funkcje często zupełnie niedopasowane do kompetencji. Każdy sukces sprzedażowy był dla mnie jednocześnie zwycięstwem i porażką, bo powodował, że zamiast tworzeniem, musiałam zajmować się tysiącem innych rzeczy, by sprostać napływającym zamówieniom. Po sukcesie kolekcji TRN tygodniami wstawałam, by robić kolejne lampy, próbując jednocześnie szkolić pracowników w wielu różnych dziedzinach. Byłam tym już ekstremalnie zmęczona, a ogonek zamówień i tak był coraz dłuższy. Ta sytuacja zmusiła nas do wstrzymania zamówień na blisko pół roku. Była to decyzja ryzykowna, ale nieunikniona. Musieliśmy dobudować pomieszczenie, kupić nowy piec, wyszkolić ludzi. Od tamtej pory minął rok i sytuacja się powtórzyła. Mam dwa gotowe projekty, których nie mogę wdrożyć, ponieważ nie mamy na nie miejsca produkcyjnego. Zdałam sobie przy tym sprawę, że nie mam już siły działać w dotychczasowym trybie, dobrnęłam do ściany. Zrozumiałam, że jedynym sposobem na to, bym mogła powrócić na swoje miejsce, czyli zająć się projektowaniem, jest radykalne powiększenie skali i rozdysponowanie zadań na większą liczbę osób. Potrzebowałam do tego inwestora, zewnętrznych pieniędzy oraz kogoś, kto przejmie ode mnie biznesowe stery. Z nieba spadł mi wtedy mój przyjaciel Michał Borecki, który został moim wspólnikiem. Kiedy rozmawiałyśmy pierwszy raz w mojej pracowni w Ignacowie, te plany jeszcze nie istniały. Dziś jesteśmy na etapie wykańczania budynku, piece się robią i jeśli wszystko pójdzie dobrze, na wiosnę będziemy się przeprowadzać. Do tej pory wszystkie decyzje, dotyczące zarówno strategii wizualnej, jak i komercyjnego rozwoju, podejmowałyśmy z Moniką same, ucząc się na błędach. Teraz do naszego grona dołączy człowiek z dużą charyzmą biznesową, dlatego wierzę, że sprawy nabiorą rumieńców. Chętnie oddam planowanie rozwoju za święty spokój z pudełkiem kredek.
Wspomniana seria TRN to ceramiczne lampy, drewniane stoliki oraz lustra. Bezpośrednią inspiracją były dla ciebie dzieła Jana Tarasina, który w swych pracach redukował przedmioty do systemu znaków. Ty znaki zamieniłaś w trójwymiarowe obiekty.
Tarasin nie nadawał znakom konkretnego znaczenia, tworzył pewne zasady, jakby w ten sposób chciał zbadać reguły rządzące światem. Nie przeniosłam jego znaków na swoje obiekty w sposób dosłowny. Zaczęłam od rysowania prostych symboli. Wiedziałam, że chciałabym zrobić serię przedmiotów, którymi mogę zagospodarować całą abstrakcyjną przestrzeń wyimaginowanego pokoju. Powstał znak lampy, stołu i lustra (które odwołuje się do sylwetki ludzkiej). Reszta wynikła z ręki, z myślenia podążającego za ołówkiem, za pracą formalną. Pewne rzeczy się odrzuca, pewne wybiera. To naturalny, nie w pełni zracjonalizowany proces pracy twórczej. Kiedy zobaczyłam elementy projektów poukładane na półkach, naturalnie dla mnie pojawiło się skojarzenie z pismem. Jeśli chodzi o projektowanie, to jestem za tym, by w pewien sposób okrajać, redukować, bo wtedy można powiedzieć wyraźnie i więcej. Ale nie można tego robić za wszelką cenę. O ile graficzność tych obiektów jest nieco matematyczna, o tyle kolory są ze świata nieposkromionego malarstwa. Intensywnie odczuwam barwy, zestawiam je i wiem, że „to z tym nie, to z tym nie, a to tak!”. Ten element pracy sprawia mi dużą przyjemność. Choć sama idea tych lamp najlepiej opowiada się w czerni i bieli, bo to jest jednak historia o znaku, to dla mnie byłoby to jak obiad bez wina. W kolorze są energia, życie i radość, nie umiem z niego rezygnować. Odwiedziłam ostatnio Meksyk i tam dobitnie zdałam sobie sprawę z tego, że kolor nie jest wartością wyłącznie estetyczną. Ten biedny świat bez koloru byłby pozbawiony życia jak opustoszała rafa koralowa.
Czy masz jakiś nowy projekt w zanadrzu?
Jesteśmy na etapie wprowadzania nowego produktu, który w momencie ukazania się książki będzie już na rynku. Są to wazony w pięciu kształtach i poniekąd kontynuacja mojego malarskiego sposobu myślenia. Myślę płasko, więc nie są to przedmioty stricte rzeźbiarskie, działają raczej w jednej płaszczyźnie, jak płaskorzeźba albo malarska plama. Wazony będą dawały możliwość powieszenia ich na ścianie, tak by tworzyły na niej malarskie kompozycje. To moduły, którymi można się bawić, łączyć je i zestawiać. Kolejnym projektem, który czeka na wdrożenie, jest seria ceramicznych płytek. Nie będą to tradycyjne płytki do kuchni czy łazienki, raczej elementy do tworzenia kompozycji, ceramicznych obrazów na ścianach domów i przestrzeni publicznych. Kolor i materialność szkliwa mają niezwykłą moc i dają niesamowite możliwości. Chciałabym tworzyć kompozycje autorskie oraz projektować je we współpracy z architektami pod konkretne wnętrza. Interesuje mnie takie holistyczne podejście do przestrzeni. Jestem bardzo podekscytowana tym projektem.
Fragment rozmowy Aleksandry Koperdy z Magdą Jurek pochodzi z książki „teraz polski dizajn”
Wydawnictwa znak koncept
Zdjęcia: Michał Lichtański, Maciek Miloch, materiały prasowe