Jest wymarzonym szefem. W biurze toleruje leżenie do góry brzuchem (dosłownie: wszędzie stoją sofy, na których można się zdrzemnąć) i nie pilnuje, kto o której godzinie wychodzi. Wpada do pracy ze swoimi psami, wypija filiżankę espresso i przez moment nie robi nic, przeglądając po raz setny ulubioną monografię Piera della Francesca. – Dla mnie praca to wieczna zabawa – podkreśla.
Łatwo mówić to komuś, kto dawno już zdobył szczyty – powiecie. Ale Piero Lissoni, choć faktycznie osiągnął wszystko, co tylko można w świecie dizajnu, nie spoczął na laurach. Włoski architekt, dyrektor artystyczny aż pięciu firm meblowych (Boffi, Lema, Living Divani, Porro i Tecno) jest jednym z najbardziej zapracowanych projektantów na świecie. W tym roku na targach w Mediolanie jego meble i dodatki można było zobaczyć w ośmiu pawilonach. Urządza rezydencje, hotele, jachty, projektuje kuchnie, łazienki, a także zegarki i okulary. A jaki jest prywatnie?
– Męczący – przyznaje. – Wciąż chcę coś zmieniać, poprawiać i jeszcze, i jeszcze. Czasem do ostatniej chwili. Aż wreszcie słyszę: „Piero, basta, per favore!”.
Zbiera radzieckie memorabilia i antyczne terakoty, czyta książki o sfumato (technika cieniowania) Leonarda da Vinci i abstrakcjach Alberta Burriego, poezję Paula Éli, opowiadania Borgesa. To, co różne, łączy też w pracy: inspirują go i ulice Nowego Jorku, i japońskie origami, i style historyczne, i współczesna technologia. Tak jak w krzesłach Audrey, gdzie szlachetną tkaninę zestawił z metalowymi rurkami. Albo w kuchni Duemilaotto firmy Boffi sam blat z surowego drewna stoi obok lakierowanej na wysoki połysk wyspy. – Nam, Włochom, przychodzi to naturalnie.
W moim kraju przeszłość nieustannie splata się z teraźniejszością. Architekci są jak krawcy: stare kamienice muszą zszywać z nowymi – tłumaczy. – Ostatnio szyłem tak w Amsterdamie. Z dawnego budynku została tylko ceglana fasada, dziedziniec wymyśliłem cały w szkle i chromie.
Jego styl krytycy często nazywają wyrafinowanym minimalizmem. Odrobinę pikanterii wprowadza jedynie kolor lub niespokojna linia. Nic więcej. – Trudno zrobić coś prostego, łatwo rzeczy skomplikować. Dlatego się pilnuję. Między pierwszym szkicem a ostatecznym efektem jest ogromna przepaść, bo wciąż mebel upraszczam – mówi. Mistrzami w tej prostocie byli dla Piera tacy architekci, jak Ludwig Mies van der Rohe, Le Corbusier, a zwłaszcza Adolf Loos. – Idź na martini do wiedeńskiego American Bar, który zaprojektował Loos – zachęca dizajner. – Nikt nie potrafił tak łączyć wyrafinowanego gustu z innowacyjnymi pomysłami. Mam nadzieję, że kiedyś i mnie się to uda.
Tekst: Monika Utnik-Strugała
Zdjęcia: Boffi, LissoniI Associati, Rosenthal
Nr 10 (118/2012)