Lampa, która grała z Bondem

Design

Wygląda jak pojazd międzygalaktyczny. Nic dziwnego, że tę futurystyczną lampę lubią scenografowie. Ostatnio stanęła w gabinecie szefowej agenta 007 – chłodnej i opanowanej M w „Quantum of Solace”.

Aż trudno uwierzyć, dlaczego ma taki dziwaczny kształt. Fascynacja kosmosem? Techniką Marsjan? A może damskimi spódnicami na sztywnych halkach? Nic z tych rzeczy. Poula Henningsena po prostu poraziło światło pierwszych prymitywnych żarówek.

Rzeczywiście, nie był do niego przyzwyczajony. Urodził się w 1894 roku w Danii, dorastał przy lampie naftowej, a kiedy elektryczne oświetlenie na dobre zagościło w domach w latach 20. XX wieku, zmagał się z oślepiającym blaskiem nowego wynalazku. Postanowił więc stworzyć lampę, która rozjaśniałaby pokoje nowocześnie, ale jednocześnie tak subtelnie i delikatnie jak naftowa.

Nie był projektantem, lecz wynalazcą-samoukiem i architektem, poza tym pisał, malował. Prawdziwy człowiek renesansu, taki duński Leonardo. Jako 14-latek wymyślił najwyższe szczudła, a kilka lat później rower, który sam się pompował. Geniuszem błysnął – dosłownie – konstruując latarnie uliczne na kopenhaskiej wyspie Slotsholm. Rzucały światło w promieniu siedem razy dłuższym od wysokości słupa latarni, a obliczenia Henningsena okazały się tak precyzyjne, że pomiędzy strumieniami światła nie było ciemnych miejsc.

Legenda mówi, że wymyślił naszą bohaterkę przy filiżance kawy. Jednak zanim powstał prototyp, Henningsen przeprowadził wiele eksperymentów, bo fascynowało go światło i jego możliwości. W roku 1924, podczas przygotowań do wystawy wzornictwa przemysłowego w Paryżu, zorganizowano konkurs na domowe oświetlenie. Wystartował i zdobył aż sześć nagród. Wkrótce potem zaprojektował lampę, która po mistrzowsku ujarzmiła blask – trzy nałożone na siebie klosze rozprowadzały światło nad stołem, ale jednocześnie sprawiały, że oświetlony był cały pokój. Od początku uchodziły za awangardowe, a ich światło za zbyt zimne do domu.

Nazwano ją po prostu PH – pierwsza wisiała, później pojawiło się aż sto mutacji. Ta z gabinetu M stoi na biurku. Właśnie stuknęła jej dziewięćdziesiątka! Jak na gwiazdę, która debiutowała w czasach niemego kina, trzyma się zadziwiająco świetnie.

Tekst: Anna Ozdowska
Fotografie: Forum, Gap Interiors/ East News, www.louispoulsen.com, www.scandinavia-design.fr

reklama