Opowieść o Davidzie Trubridge’u można by zacząć tak: „Od dziecka był niepokorny”. Albo: „Ułożone życie mieszczucha nigdy go nie pociągało”. Choć skończył w Anglii architekturę morską i zaprojektował kilka kajaków oraz motorówek, nie uśmiechała mu się praca w stoczni jakiegoś przemysłowego miasta.
Chciał spróbować życia na prowincji. Został leśniczym, nauczył się stolarki, zaczął produkować drzwi i okna, z czasem meble. Chwyciło: odnawiał antyki, robił kredensy, skrzynie i szafy. Interes kwitł, klienci ustawiali się w kolejce, mógł spokojnie myśleć o starości. Ale on wciąż czuł niedosyt. I wtedy, wbrew zdrowemu rozsądkowi, zamiast odcinać kupony, sprzedał dom i ruszył z rodziną w rejs dookoła świata na ukochanym jachcie Hornpipe.
Wiosnę witali na Tahiti, zimę przeczekiwali na Antylach. W podróży spędzili pięć lat. David chwytał się dorywczych prac – na Wyspach Dziewiczych zaprojektował na przykład osiedle domków jednorodzinnych. Aż w końcu trafił do Nowej Zelandii. Po latach spędzonych w tropikach nie spodobał mu się zachodni styl życia mieszkańców malowniczego kraju. Ale pobyt – jakoś wbrew jego woli – się przedłużał, jacht dawno musiał sprzedać, ludzie po bliższym poznaniu okazali się ciekawi, a nawet inspirujący. I to do tego stopnia, że znów zaczął projektować.
Pomysł na ażurowe lampy, krzesła i fotele podsunął mu... rejs. Na pokładzie przecież wszystko musiało mieć wagę piórkową, zajmować mało miejsca i być funkcjonalne. Nawet kształty mebli przypominają to, co zobaczył podczas dalekomorskiej podróży. Leżak Sling podobny jest do liścia palmy, łóżko Float Bed do łódki unoszącej się na wodzie, a plafony Clouds są jak burzowe chmury.
– Moja ulubiona kolekcja to lampy Baskets – niczym krople wody. Ale najbardziej dumny jestem z okrągłego żyrandola Icarus inspirowanego rafą koralową, można go dziś oglądać w Centrum Pompidou – chwali się David. Ktoś kiedyś powiedział mu, że gdybyśmy opowiadali więcej historii, na świecie byłoby mniej wojen. – Więc ja opowiadam – tłumaczy. Wystarczy, że spojrzymy na uplecione żyrandole, szezlongi czy ogrodowe foteliki – gdy prześwieca przez nie światło i rzucają fantazyjne wzory na ściany, historie układają się same.
Tekst: Monika Utnik-Strugała
Zdjęcia: David Trubridge
Nr 9 (117/2012)