Pruski mur, czyli siła tradycji
Gdzie najlepiej opowiada się rodzinne historie? Gdzie najlepiej się ich słucha?
W domu na wsi, z widokiem na puszczę.
Większość poznaniaków zjeżdża tu na soboty i niedziele, żeby zrelaksować się po trudach tygodnia. Joanna i Krzysztof Puszczę Zielonkę mają na wyciągnięcie ręki. Pięć minut spaceru i są na miejscu. Dzikie jeziora, drewniane kilkusetletnie kościółki, widokowa wieża na Dziewiczej Górze. Wystarczy wspiąć się po 172 stopniach, żeby podziwiać okolicę.
Dla takich widoków porzucili mieszkanie w bloku. I liczą na to, że żadna modna rezydencja z basenem ich nie zasłoni, bo puszcza to na szczęście rezerwat i domów w niej budować nie można. – Kiedy po raz pierwszy mąż pokazał mi to miejsce, oświadczyłam mu kategorycznie, że w takiej dziurze mieszkała nie będę – śmieje się Joanna. Dziś bez tej „dziury” życia sobie nie wyobraża, bo gdzie lepiej niż na wsi można odreagować gonitwę w pracy.
Zdania za to wciąż nie zmieniły jej dwie córki – 13-letnia Zuza i 17-letnia Tatiana. Narzekały i narzekają, że daleko do miasta (15 kilometrów do centrum Poznania), że tam mają szkoły i zostawiły znajomych. – Ciągle powtarzają, że swoim dzieciom takiego zesłania nie zafundują – opowiada rozbawiona gospodyni. Ale może wkrótce to się zmieni, bo za rok Tatiana będzie mogła zrobić prawo jazdy.
Jednak Joanna rozumie córki. – Do takiej przeprowadzki trzeba dojrzeć, trzeba przeżyć różne historie, żeby znaleźć swoje miejsce – tłumaczy. Ona i Krzysztof zaczynali od mieszkania w mieście, w bloku, w klitce, ale zawsze wiedzieli, że kiedyś zbudują duży, tradycyjny dom. Poznaniacy i tradycja, to mogło znaczyć tylko jedno – mur pruski. Często spotykany w Wielkopolsce i w końcu znany już od średniowiecza.
Zanim zaczęli budować, jeździli po okolicy i przyglądali się starym murom pruskim. Chcieli mieć pewność, że tak chcą mieszkać. Dom urządzili oczywiście tradycyjnie – rodzinnymi pamiątkami, meblami, fotografiami i bibelotami. Szafy, szafki, stoły, stoliki, kredens – wszystkie przechodziły z pokolenia na pokolenie i mają za sobą imponującą wędrówkę. Na przykład kredens podarowała Joannie babcia, która dostała go od swojej babci, a ta od mamy, a mama od... i tak dalej, i tak dalej.
– Mam do niego ogromną słabość, bo z nim dorastałam, kojarzy mi się z dzieciństwem. Na moim ulubionym zdjęciu, gdzie mam niewiele ponad rok i słodką minkę, właśnie się do niego dobieram – opowiada. No właśnie, fotografie. One też zajmują w ich domu ważne miejsce.
Na ścianie w salonie wisi kilkanaście starych zdjęć babć, cioć, dziadków. Zuzia i Tatiana czasem zatrzymują się przy tej galeryjce i śmieją się z nastoletniego pradziadka dumnie paradującego w krótkich pantalonach albo dwuletniej babci, która karmi kury. Tak jakby nie dowierzały, że oni też byli dziećmi.
Równie chętnie słuchają rodzinnych historii, którymi zazwyczaj kończą się albo zaczynają wspólne obiady i kolacje. Ostatnio prawnuczki rozbawiła 98-letnia prababcia, wciąż żwawa i z ogromnym poczuciem humoru, opowieściami jak to w dzieciństwie z kuzynami zjeżdżali ze schodów na srebrnych tacach. Takie historie dziewczynki lubią najbardziej.
– Rodzina to rzecz najważniejsza, trzeba o nią dbać i pielęgnować wspomnienia. Mam nadzieje, że nauczę tego moje córki, a one potem swoje dzieci i nasza rodzinna saga będzie trwała – wierzy Joanna. Ostatnio kupili z Krzysztofem 150-letni dom na Dolnym Śląsku, bliżej rodziny. I jak kiedyś w końcu znajdą czas i go wyremontują i wszyscy zbiorą się na wspólnym obiedzie, to dopiero się dzieci nasłuchają rodzinnych opowieści.
Tekst: Katarzyna Sadłowska
Stylizacja: Agata Drogowska
Fotografie: Norbert Banaszyk/DADA