Ten ogród przyciąga jak magnes. Nie tylko gości. Wracają do niego bociany, wraca skunks. A wszystkich zaprasza papuga żako, na całe gardło wykrzykując: chodź tu, chodź tu!
Nie jestem typem maniaka chodzącego codziennie po ogrodzie z nawozami, nożycami i łopatą. Jeśli roślina nie ma ochoty u mnie rosnąć, choruje i umiera, trudno. Sadzę inną. Chociaż... wyjątkiem są hibiskusy i floksy – tłumaczy Krzysztof Kosik, architekt krajobrazu, właściciel tego lesznowolskiego ogrodu. – Hibiskus to piękna, ale bardzo wrażliwa i wymagająca roślina. Żeby rosła i kwitła, musi mieć dużo słońca, dobry nawóz, nie za mokro, nie za sucho, i najlepiej, żeby nikt jej nie dotykał – zdradza. Za każdym razem, gdy jakiś krzak obumiera, pan Krzysztof sadzi nowy z nadzieją, że tym razem przetrwa dłużej. – Co roku próbuję też hodować floksy, ale zjadają je ślimaki i nic mi z tej hodowli nie wychodzi – śmieje się.
Za to jak na drożdżach rosną serbskie i kaukaskie świerki, a w ich cieniu paprocie, bluszcz i pięknie kwitnące rododendrony. Razem tworzą cudowne kompozycje pełne kontrastów, których nie powstydziłby się na obrazie żaden artysta. – Kiedyś chciałem studiować malarstwo, ale się nie udało – wyznaje pan Krzysztof. Na świat jednak patrzy jak malarz i tworzy z roślin obrazy.
Wszędzie widać rękę mistrza, bo z kawałka nudnej mazowieckiej równiny zrobił nastrojowy zakątek: szumi tu strumień, który wpada do stawu z grążelami, jest kamienny mostek, a na drzewach huśtają się karmniki i orientalne lampiony.
Przy okazji powstały nastrojowe zakątki: na przykład stół pod magnolią albo Piekiełko – wiata z dużym paleniskiem. Z tych dwóch miejsc rodzinę i gości wygania tylko noc, czasem ranek.
Niektórzy twierdzą nawet, że tak dobrze się tu czują, bo widać w nim zasady feng shui. Pan Krzysztof zdecydowanie zaprzecza: – To nie nasza mentalność i z feng shui nie mam nic wspólnego.
Ogród w Lesznowoli chętnie odwiedzają też zwierzęta. Niektóre zostają na dłużej. – Przez jakiś czas mieszkał u nas bocian. Zawsze stał z boku i z zaciekawieniem przyglądał się mojej zabawie ze skunksem, który też tu wtedy pomieszkiwał – wspomina pan Krzysztof.
Oprócz gości tymczasowych są też stali mieszkańcy: papugi, kury, gołębie, w wodzie żaby, leszcze, płocie, liny, jazie i klenie. Ostatnio pojawiły się zaskrońce. Pan Krzysztof hoduje też traszki.
Taki ogród daje wytchnienie. Czasem ważniejszy jest niż sam dom. – Pamiętam, jak kiedyś po zaprojektowaniu zieleni właściciel poprosił mnie o rachunek. Gdy go dostał, złapał się za głowę i poleciał do żony, wołając: – „Oj, kochanie, to już po twojej kuchni”. Powiedziałem, że mogę zabrać kilka roślin, będzie taniej. Postanowili się z tym przespać. Rano zdecydowali, że zostaje tak, jak jest. Okazało się, że odwiedzili ich przyjaciele, którzy cały wieczór spędzili w ogrodzie, a do domu nawet nie zajrzeli. Wychodząc, powiedzieli z uznaniem, że dawno już tak dobrze się nie bawili. Więc ogród został, a kuchnię gospodarze zrobili później.
Tekst: Renata Barańska
Fotografie: Małgosia Sałyga, Mariusz Purta