Spacer po zimowym ogrodzie

Ogrody małe i duże

Grudzień, wszystko zmrożone i uśpione, a tu kolory, zapachy i owoce. Anglicy to jednak mają rękę do ogrodów!

Tuż po nowym roku angielscy miłośnicy roślin wybierają się w podróż. Kierunek? Hrabstwo Cambridge i bajkowy ogród Anglesey Abbey. Cel? Kwitnące przebiśniegi. Podejrzewamy ich o szaleństwo... Nie kręćmy z niedowierzania głową, bo nie chodzi wcale o kilka białych kwiatków. Zobaczymy tu największą kolekcję przebiśniegów w Anglii – wszelkie możliwe odmiany. Od siedmiocentymetrowych maleństw (‘Snow White’s Gnome’) po uchodzącego za olbrzyma 20-centymetrowego "Maximusa" o dużych kwiatach. Zaskoczą nas kształty płatków i listków, kolory plamek.

Ale to niejedyna atrakcja. W ogrodzie są rośliny, które mają piękną korę albo przebarwiające się gałęzie – tak, by nawet bez liści przyciągały wzrok. Na przykład brzozy himalajskie – jeśliby obok nich posadzić nasze polskie, wydawałoby się, że mają pnie nie białe, lecz brudno-szare. Jest też liczna rodzina dereni, różne rodzaje wierzb i klonów – pensylwański o korze przypominającej wężową skórę i palmowy z korą koralową. Niektóre z roślin, na przykład powojnik (Clematis cirrhosa var. balearica – okrywa ziemię jak dywan), kwitną późną zimą. W ogrodzie nieprawdopodobnie wtedy pachnie.

Efekt tym większy, że o tej porze roku kompletnie nieoczekiwany. Idziemy dalej – i inny aromat. To Sarcococca hookeriana. Potem czujemy zapach obsypanych jasnymi, żółtymi kwiatkami mahonii ‘Winter Sun’. I wreszcie coś jakby cytryna… To frędzle leszczyny, do nich dołącza się po chwili oczar i wawrzynek.

Choć historia posiadłości sięga, bagatela, XII wieku, ogrodem na poważnie zajął się dopiero na początku wieku XX niejaki Huttleston Broughton, pierwszy lord Fairhaven. Miał spory majątek, a do tego rozmach i arystokratyczne pasje. Polowania, wyścigi konne, kolekcjonowanie dzieł sztuki. Do takiego stylu życia potrzebował oprawy. Pałac odnowił, a ogród zaprojektował od podstaw, znacznie go powiększając. Wymyślił sobie klasyczny park z pięknymi starymi drzewami, posągami, sadzawkami. Kiedy zapisał posiadłość w 1966 roku National Trust, organizacji zajmującej się ochroną zabytków i przyrody, nie było to już skromne maleństwo. Pracę na prawie 40 hektarach miało pięciu ogrodników. I to pracę na pełen etat. Wystarczy wspomnieć o 14 hektarach trawy do koszenia czy przycinaniu dwóch i pół mili żywopłotów.

Nowi właściciele znowu powiększyli teren i zaprojektowali wszystko tak, by w każdej porze roku było tu co oglądać. Ogród nie jest "ugrzeczniony", robi wrażenie dzikiego – a jednak nic tu nie jest przypadkowe. Wszyscy, którzy odwiedzili Anglesey Abbey, rozpływają się w zachwytach. Lord Fairhaven byłby zadowolony.

Tekst: Joanna Derda
Zdjęcia: Marianne Majerus/MMGI

reklama