Ten ogród wygląda, jakby wyszedł spod pędzla malarza – bo kto inny umiałby tak oddać grę światła i cienia, ba, nawet nie grę, ale zmysłowy taniec.
– Wychowałam się w domu z ogromnym ogrodem – opowiada Monika. – Dlatego, gdy z mężem zdecydowaliśmy się zamieszkać pod Warszawą, przede wszystkim skupiłam się na zieleni. Któregoś dnia agent pokazał jej olbrzymią, porośniętą chaszczami działkę ze starym, mocno zniszczonym budynkiem. Gdy on wyjaśniał, w jaki sposób można przerobić dom, Monika liczyła drzewa. – Nie mogło być ich za dużo, oprócz trawy i mchu nic by wtedy nie wyrosło – tłumaczy. Na szczęście działka wyglądała na idealną. Otoczona dębami przypominała leśną polanę.
– Znajomi kręcili głowami. Mówili, że dom jest ruiną, a ogród to jedno wielkie chwastowisko i nic z tego nie wyjdzie, a ja czułam, że to miejsce idealne. Poza tym dom stał w mojej ukochanej Podkowie Leśnej. Kiedyś marzyłam, że tu zamieszkam i teraz nadarzyła się okazja, żeby spełnić dziecięce marzenie – wspomina Monika.
Ale miejsce wymagało gargantuicznej pracy. Na początku trzeba było odgruzować teren, potem rozplanować ogród. – A ja uparłam się, że wszystko zrobię sama. Najpierw wsadzałam rośliny chaotycznie, byle tylko zagospodarować jakoś ziemię. Potem zaczęłam podpatrywać sąsiadów i w końcu nauczyłam się, jakie kwiaty lubią swoje sąsiedztwo i co dobrze rośnie na tutejszej kwaśnej ziemi – tłumaczy. Metodą prób i błędów, powolutku, przez dziewięć lat, z zaniedbanego obejścia powstał piękny ogród. Przyszła też pora na prawdziwy staw, taki, jaki zapamiętała z dzieciństwa.
– Gdy kopaliśmy dół, przy okazji sam wymyślił się skalniak, bo z wykopanej ziemi usypała się górka – opowiada. Ale gdy spadł deszcz, ziemia zaczęła spływać, Wzmocnili więc górkę kamieniami i posadzili rośliny. To wtedy Monika polubiła kamienie. Do domu znosiła co piękniejsze głazy. Pod warunkiem, że zdołała je podnieść. W końcu kamulce zaczęła kupować u robotników reperujących ulice.
– Po dziewięciu latach pracy rośliny zaczynają żyć własnym życiem. Przez cały rok coś kwitnie. Azalie, rododendrony, żonkile, tulipany, hiacynty, krokusy, astry, chryzantemy, marcinki. Jesienią prym wiodą przebarwione dęby, zimą iglaki. – Ogród jest coraz mniej pracochłonny. Zostaje już tylko podlewanie, grabienie liści i... czerpanie przyjemności – uśmiecha się Monika.
Jej ulubionym miejscem jest taras, który wychodzi na staw. Położony jest od strony wschodniej, więc popołudniami można tu znaleźć przyjemny chłód. Monika urządziła na nim letni pokój. Szybko polubili go wszyscy domownicy. Córki, Ola i Weronika, zapraszają znajomych i urządzają gitarowe wieczorki, a cztery psy i dwa koty chętnie tu drzemią. – Z każdej działki można zrobić coś pięknego, to kwestia cierpliwości – zapewnia Monika.
Tekst: Sylwia Urbańska
Fotografie: Mariusz Purta
reklama