To był symboliczny gest. Helena, niedawno poślubiona niemieckiemu przemysłowcowi Hermannowi-Ernstowi Freudenbergowi, wyjęła z wianka gałązkę mirtu i posadziła w ogrodzie. Działo się to w 1879 roku. Hermann kupił właśnie posiadłość w Weinheim, którą nazwano potem Hermannshof.
Dzisiaj mirt Heleny ma dziesięć metrów wysokości i jest najstarszym i największym mirtem zwyczajnym w Niemczech. Ogród wciąż należy do rodziny, ale od 1983 roku można go zwiedzać. Bujność zawdzięcza łagodnemu klimatowi północnej Badenii-Wirtembergii, gdzie świetnie radzą sobie nawet cyprysy, pinie, figi i magnolie. Region docenili już Rzymianie, którzy uprawiali tu winorośl i jadalne kasztany.
Jednak Hermannshof jest przede wszystkim królestwem bylin – ponad 2,5 tysiąca gatunków z całego świata. To pomysł Gerdy Gollwitzer, przyjaciółki rodziny, wieloletniej redaktorki naczelnej czasopisma „Ogród i Krajobraz”, która zawsze ubolewała, że zieleń w miejscach publicznych to tylko drzewa i trawniki. Marzył jej się eksperymentalny park – gatunki uprawne połączyła z dzikimi, rodzime z egzotycznymi. Rośliny są podzielone na te, które lubią chłodny las, prerię albo wilgotną łąkę.
No właśnie. Łąka Gerdy to jeden z ładniejszych zakątków: wokół stawu i starej, imponującej jabłoni rosną wilczomlecze błotne, fioletowe kamasje, kokorycz. Zamiast znienawidzonego trawnika jest epimedium z zielono-bordowymi liśćmi w kształcie serca. Dalej popularne irysy, tulipany i pole niezapominajek. Kiedy wszystko kwitnie, od kolorowego widowiska trudno oderwać oczy. I pomyśleć, że zaczęło się od jednej gałązki mirtu.
Tłumaczenie: Dorota Jastrzębowska
Tekst i zdjęcia: Focus on garden/Flora press
reklama