Kto by pomyślał, że jeszcze niedawno było tu pole i rosło żyto.
Tyle, że w malowniczej scenerii, bo otoczone lasem.

Choć zagajnik też stary nie jest. Przed trzydziestoma laty posadził go pierwszy właściciel działki. Kiedy kupili ją rodzice Rafała, drzewa już zdążyły podrosnąć, ale żyto wciąż można było kosić. Ogród powstawał od zera, ale co to za problem dla przyszłego architekta krajobrazu? Rafał kończył właśnie studia na Akademii Rolniczej w Poznaniu i była to świetna okazja, żeby się sprawdził w wyuczonym zawodzie.

Działka trzy i pół tysiąca metrów z lasem w tle? Nie ma nic lepszego. Do takiego miejsca potrzebne są rośliny, które wtapiają się w naturalne otoczenie. Rafał kupił więc wiązy, śliwy, głogi i jabłonie. Trochę modrzewi i daglezji. Obok nich posadził niższe krzewy i kwiaty: laurowiśnię wschodnią, róże, hortensje, lawendę i ulubienicę domowników – rzadko spotykaną w Polsce karłowatą świdośliwę lamarcką.

Dawne wyrobisko żwirowe zamienił w staw. Żeby woda nie uciekła, wyłożył dno gliną i folią. – Robiliśmy to w latach dziewięćdziesiątych, kiedy trudno było o większy wybór materiałów. Ale i te się sprawdziły, bo woda jest do dziś – tłumaczy gospodarz. Do stawu płynie rurami zakopanymi w ziemi i tylko na ostatnim odcinku widzimy mały strumyk.

Staw tonie w kwiatach. – Na środku są grążele i nenufary, na brzegu sitowie i tatarak, wokół kosaćce, kolorowe bergenie, ozdobne porzeczki, forsycje, pigwowce i wiosenne irgi – wylicza gospodarz. – Rośliny wodne posadziliśmy w wiklinowych koszach, żeby ziemia się nie rozmywała – tłumaczy. Opowiada, że gdy mróz dobrze ściśnie, dzieciaki urządzają tu sobie lodowisko (ma aż 600 m2), a latem pływają łódką. – Sam chętnie w upalne dni ucinam sobie popołudniową drzemkę na wodzie – mówi.

Od stawu biegnie żwirowa ścieżka, a na jej końcu, pod malowniczą brzozą stoją drewniane ławy, krzesła i niski stół, który właściciele nazywają z poznańska „plendzem”, czyli plackiem ziemniaczanym. – To jedno z naszych ulubionych miejsc – opowiada Rafał. – Od razu wiedzieliśmy, że tutaj będzie się najlepiej biesiadować. Ale to nie jedyny urokliwy zakątek. Na skraju lasu jest stara brama, która przypomina romantyczną ruinę z obrazów Davida Friedricha. Aż kusi, żeby zajrzeć, co jest po drugiej stronie.

Okazuje się, że Rafał sadzi tam i pielęgnuje rośliny potrzebne do ogrodów, które projektuje. Szybko uprzedza moje pytanie o historię bramy. – Tak naprawdę ma kilka lat i zrobiona jest z cegły rozbiórkowej. Tym, którzy nie wierzą, mówimy, że postawili ją Krzyżacy – uśmiecha się szelmowsko. – Ale ponieważ nie uzyskali od miejscowego banku pieniędzy na dalszą budowę, przenieśli inwestycję do Malborka.

Żarty żartami, ale w ogrodzie naprawdę znajdziemy niemieckie „ślady” – kamienną ławkę, na której siedzi kamienny człowieczek. Nikt nie wie, kto to, może dobry duszek ogrodu? – To prezent od pewnej niemieckiej rodziny, która pomogła mojemu ojcu znaleźć pracę w Berlinie Zachodnim – opowiada gospodarz.

– Tata wyjechał tam tuż przed stanem wojennym i zatrudnił się w firmie projektującej ogrody – wspomina. Na początku Rafał jeździł do niego w wakacje. Po skończeniu ogólniaka przeniósł się do Berlina na sześć lat i zainteresował architekturą terenów zielonych. Tam zdobywał doświadczenie w zawodzie.

Z niemiecką rodziną utrzymuje kontakt do dziś, a ławkę darzy wyjątkowym sentymentem. – Gdyby ojciec nie wyjechał, nie byłoby tego domu i ogrodu, nie byłoby mojego zawodu i pomysłu na życie, który stał się pasją.

Tekst: Monika A. Utnik
Fotografie: Tomasz Ciesielski

reklama