Kołnierzyki dawniej i dziś
Nie da się o nim powiedzieć, że „już starożytni…”, bo kołnierz pojawił się późno, pod koniec gotyku. Przez setki lat wystarczało wycięcie przy szyi, niekiedy zdobione bortą (rodzaj bordiury) lub futerkiem (praktykowane w chłodnych krajach, jak Niderlandy – przykładem „Małżonkowie Arnolfini” na obrazie Jana van Eycka). Dopiero pod koniec XIV wieku do dekoltu przyrosło coś na kształt klap. I poszło!
Od stójki do krezy
W połowie XV stulecia z męskiego kaftana wyrasta rodzaj stójki. Widać to na portrecie Jeana Fouqueta przedstawiającym Kawalera Étienne i świętego Stefana oraz na obrazie Lucasa van Leyden „Grający w karty”. Do stołu zasiedli przedstawiciele obu płci i różnych stanów, każdy ma inny kołnierz. U ludzi z warstw wyższych spod kaftana wychyla się brzeg koszuli, rzecz jasna białej. Zdobi go mała riuszka, która z czasem rozrośnie się w oddzielną część stroju – krezę, element mody uniseks. Ciasne to i przylega do szyi – więc zapina się na guziki. Kreza z nakrochmalonego białego lnu, układana w drobne fałdki, jest nieodzowna i na wojnie, i w salonie. Szlachcic ruszający na bój nosi zbroję i kaftan, spod którego wysuwa się plisowana kreza. A dama nigdy nie pokaże się publicznie bez falbany, wynurzającej się z prostokątnie skrojonego dekoltu stanika.
Udręka związana z noszeniem rozrastającej się krezy zaczęła się pod koniec renesansu. Około 1570 roku wygląda jak swoista konstrukcja wyrastająca z dekoltu sukni i z tyłu głowy. Rzecz paskudnie niewygodna, utrudniająca ruchy. Cóż, kiedy dodawała dystynkcji, co w kręgach monarszych miało znaczenie. Na portretach z epoki widzimy biedne królewny z głowami unieruchomionymi
krezo-kołnierzami wysokości kilkudziesięciu centymetrów. Szczytem ofiarności wykazywała się Elżbieta I, której kreacje wykraczały poza normy dworskiej mody. Królowa-dziewica, symbol imperium. To jakby Lady Gaga epoki Tudorów. Każdy loczek miała starannie zakręcony i ozdobiony perłą; do tego kilogramy drogocennych tkanin i klejnotów. A kołnierz? Usztywniona drucianym stelażem koronkowa konstrukcja, wychodząca z dekoltu i wznosząca się aż po wysoko upiętą fryzurę. To nie wszystko. Kolejny stelaż zdobiony koronkami wznosił się za głową.
Futro na ramionach
Inaczej traktują szyję Włosi. Niewiasty nie zakrywają dekoltów, ale pokazują w kwadratowym wycięciu delikatną płeć, brawo! Za to panowie podkreślają męstwo, władzę i muskuły kołnierzami futrzanymi, które dodają im kilkadziesiąt centymetrów w barach i sięgają niekiedy aż łokci. Ta maniera przyjmuje się też w krajach o chłodnym klimacie – spójrzmy choćby na obraz Hansa Holbeina „Ambasadorowie”: puszy się zwłaszcza Jean de Dinteville, ambasador Francji na dworze Henryka VIII. A jaki wspaniały płaszcz z dzikiego zwierza nosi Albrecht Dürer na autoportrecie z 1500 roku, na którym przyjął pozę… Chrystusa.
Młyńskie koło i koronki
Siedemnaste stulecie odgrodziło głowę od reszty ciała. Położyło ją na krezie. Początkowo – jak we Francji czasów Henryka IV – mężczyźni zakładali krezy miękkie. Z czasem jednak stały się one wielkie jak taca, usztywnione drutem, i nie bez powodu nazwane zostały „młyńskim kołem”. Fani tego dodatku wyglądali jak Jan Chrzciciel po interwencji Salome: łeb podany „na talerzu” z karbowanego sztywnego materiału. Zobaczcie, co założyła do portretu Izabela Brandt, pierwsza żona Petera Paula Rubensa – ma dosłownie misę wokół głowy. Alternatywą dla krezy stał się koronkowy kołnierz, rozłożony na ramionach, a nawet wychodzący poza nie, który mocno poszerzał sylwetkę i dodawał siły.
Z czasem ta moda powszedniała; mieszczanie zaczęli się stroić jak elity, a tymczasem na dworach krezy męskie malały. Dla wygody właścicieli, którzy poszli w inną ekstremę: loki. Jeśli nie własne, to sztuczne. Wraz z wielgachnymi perukami nastał czas kołnierzy wykładanych. Gładkich, prostych, niemal zakonnych. Ot, dwa białe prostokąty na piersiach – coś, co przystoi mężczyźnie o surowych zasadach, jakie preferowano w krajach protestanckich.
Skromność ta nie potrwała jednak długo. Na piersiach włoskich, hiszpańskich i francuskich szlachciców oraz mieszczan kołnierz obrósł koronką; najpierw jedną warstwą, potem kilkoma. Nieodzowne stały się koronki sprowadzane z Wenecji lub Flandrii. W XVII wieku kosztowaly one fortunę. Wtedy właśnie minister Colbert sprowadził trzydzieści koronczarek z Włoch, żeby nauczyły francuskie dziewczęta zawodu. Udało się. Wkrótce warsztaty burgundzkie i normandzkie stały się konkurencją dla zagranicy, ba!, ich wyroby eksportowano do innych krajów. Skutki widać do dziś – koronki trzymają się nieźle, powracając jak bumerang co kilka sezonów.
Skąd się wziął krawat
Ta najbardziej miękka i „kobieca” część stroju prawdziwego samca wywodzi się – o paradoksie – z mody wojskowej. Ludwik XIV robił właśnie przegląd wojsk. Jego uwagę przyciągnęli Chorwaci – wszyscy mieli zawiązane na szyjach barwne chusty. Monarcha się zachwycił. Ochrzcił regiment wojaków Royal Cravattes i tak już zostało. Trochę później, w 1692 roku, w dniu bitwy pod Steinkerque, wróg zaskoczył francuskie wojska. Z braku czasu oficerowie nie zdążyli zawiązać krawatów, okręcili tylko nimi szyje, a końce przełożyli przez dziurkę szóstego guzika. Pomysł chwycił. W następnych latach chusto-krawat zaczęto wykańczać koronkami, a końcom pozwolono dyndać na piersi. Potem krawat zamienił się w żabot, pienistą konstrukcję fałd zdobiących gors.
Chusty na biusty
Damy doby baroku miały inny problem z górną partią stroju. Każdy wie, jakim atutem jest piękny dekolt i powabna pierś. Jak zrezygnować z takich dóbr, jeśli natura dała? Ale skoro moda i skromność nakazywały zakrycie tułowia aż po podbródek, to otulmy się szeroką chustą – wymyśliły elegantki końca XVII wieku. Górę sukni wycinamy jak najgłębiej; może nawet wychylać się kawałek biustu, a przy gwałtowniejszym ruchu wyskoczy czasem cycuszek.
Ten rozwiązły styl bycia staje się powszechny w dobie rokoka. I dobrze urodzone damy, i niewiasty z niższych sfer noszą obciskający gorset, podnoszący pierś do góry. Jak efektownie to wygląda, widać u Madame Pompadour sportretowanej przez Fransois Bouchera. Co na to panowie? Ich odpowiedź brzmi: kołnierzyki. Jak najwyższe, zdobne w kokardy czy żaboty.
Eleganci w halsztukach
A potem – bum! Koniec z wykwintem. Na scenę mody wtargnęli prawdziwi macho, urodzeni pod ciemną gwiazdą. Urzynali łby arystokracji, wycierając pot chustami zawiązanymi pod szyją. I to oni zaczęli dyktować styl. A po Wielkiej Francuskiej Rewolucji pojawiło się plemię dobrze urodzonych dziwaków, naśladujących ostrych facetów z ludu. Postacie przesadnie wystylizowane, niby męskie, tak naprawdę – pretensjonalne. Prekursorzy dandysa. Tamtym chłopcom z końca XVIII i początku XIX wieku nadano miano „incroyables”. Niewiarygodni. Ubierali się z przesadą i pozorną niedbałością. W kwestii kołnierza – nosili halsztuk idiotycznie wysoki, zasłaniający brodę, sięgający uszu. Ten ekstremalny nurt nie trwał jednak długo.
Mężczyznom francuska rewolucja przyniosła modę na muślinowe chusty używane jako krawat. Kwadratowe kawałki tkaniny składano na pół po przekątnej i wiązano w prosty węzeł, bez kokardy. W 1804 roku pojawił się kołnierz-krawat, praktyczny, bo nie trzeba go było za każdym razem wiązać. Taki krawat, z różnych materiałów, przypinano do koszuli guzikiem bądź agrafką, luzem puszczając końce. Po koronacji Napoleona wróciły krawaty z koronki. Białe. Potem z koronki zrezygnowano, lecz śnieżny kolor pozostał. Piękny Brummell, największy elegant Europy, wyrocznia mody, wymyślił wiele rozmaitych sposobów wiązania krawatów. To jemu panowie mogą podziękować za to, co do dziś wisi im przy szyi.
Szyja opatulona albo kołnierz Słowackiego
W XIX wieku do głosu – także w sprawach mody – dochodzi coraz bogatsze mieszczaństwo. Gust burżuazji zmienia styl. Koniec frywolności! W wiktoriańskiej Anglii i filisterskiej Francji powraca skromność. Precz z erotyką, wyuzdanym strojem, odsłoniętym ciałem – panie zakutały się szmatami od pięt na płaskim obcasie po czubek schowanej w kapeluszu głowy. Kołnierze, kołnierzyki, kokardy, falbany, szaliczki – wszystko to zaczęło opatulać damską szyję na co dzień. Na śmielsze dekolty damy pozwalały sobie tylko przy kreacjach balowych. Panowie natomiast przywdziali makabrycznie niewygodne kołnierzyki sięgające warg i uszu, podwiązane dyskretnymi w barwach plastronami. Na te niewygodne męskie chomąta mówiło się „Vatermörder”, dosłownie – morderca ojca. Oczywiście, artyści nie pozwalali brać się za mordę. Ci odmieńcy i buntownicy lansowali własne fasony koszul – jak choćby nasz Słowacki, wynalazca dużego, płasko leżącego na ramionach kołnierza nazwanego od jego nazwiska i aktualnego do dziś.
Belle époque przywraca kobietom ciałko widoczne w wycięciu dekoltów. Biel skóry podkreśla czarna aksamitka – ozdobna „obroża” okalająca szyję, którą na wyjście otula się pierzastym lub futrzanym boa. To jakby kołnierz, który się usamodzielnił (przykłady – na obrazach Gustava Klimta). W spokojny i z rzadka podlegający zmianom męski ubiór tylko krawat wnosi nieco koloru i fantazji. Wyłomem staje się moda sportowa oraz wakacyjna. Panie i dzieci stylizują się na matrosów, przywdziewając kostiumy z kołnierzem marynarskim; dżentelmeni udają majtków w pasiastych trykotach.
Lisy czy golf
Nie trzeba było długo czekać, by piękne panie znów zaświeciły nieprzyzwoicie wielkimi dekoltami, z przodu, z tyłu lub z obu stron jednocześnie. Po pierwszej wojnie światowej z kołnierzami było kiepsko, jeśli już jakieś noszono, to szalowe, przy okryciach. En vogue były lisy – wypatroszone zwierzęta z ogonem i z pyskiem wkładane zamiast kołnierza, trochę dla ochrony przed zimnem, bardziej dla kokieterii.
Panowie od modowych rewolucji trzymali się na dystans. Widać jednak pewne nowości, głównie na polu sportu. Golf. Dla obydwu płci. Coś jak stójka, lecz z dzianiny. Czegoś takiego jeszcze nie było! Zobaczcie, jak do twarzy w nim dziewczynie-narciarce z obrazka Tamary Łempickiej.
Po II wojnie pod szyją dużo się dzieje. Niektóre panie udają panienki i wdzięczą się w białych kołnierzykach typu bébé przyszytych do „dorosłych” sukienek. Inne wolą żakiety z kołnierzo-klapami wzorowanymi na marynarkach albo stójki inspirowane mundurem wojskowym. Zdarzają się również kołnierze szalowe – odważne bądź skromne, wąskie. W latach 50. golf zostaje poddany cięciom i powstaje tzw. dekolt amerykański. Bardzo seksy.
Nowość – uniseksowy kaptur
No i koszula. Obie płcie noszą ją z upodobaniem. Co przy szyi? Kołnierzyk, który zmienia się niemal co sezon. To rośnie, to znów maleje; pozwala się przypinać na guziki, wyrasta ze stójki, lekko od niej odgina, jest zawadiacko postawiony z tyłu. Najważniejszy i najpopularniejszy: Kent. Rzadziej występują: Windsor (cuteway), mafia collar, amerykański (sportowy, na guziki), pin (elegancki, bezwzględnie wymaga krawata). Nazwy ważne dla tych, którzy chcą znać dress code.
Wydaje się, że nic nowego już nikt nie wymyśli. A tu niespodzianka lat 90. Wypadkowa mody sportowej i hiphopowej: kołnierz-kaptur noszony na głowie lub puszczony luźno na plecy. Uniseksowy.
Dzisiaj spokój, tylko powtórki. Od czasu do czasu na wybiegach pojawiają się kołnierze ekstremalne. Za jeden z takich wypada uznać płaszczo-kołnierz puchowy, pikowany, w którym modelka wygląda, jakby owinęła się kołdrą (wzór Mariot Chanet, zima 1994). Albo kołnierz wyrastający z klap płaszcza bez pleców i rękawów, założony na gołe ciało (pomysł Claude’a Montany z 1992 roku). Szaleńcza kreza z tiulów, spadająca na pannę jak peleryna. Monstrualny kołnierzo-golfo-szal, w którym jak w rurze z dżerseju ginie młodzieniec.
Nie życzę nikomu, żeby poznał zalety (oraz wady) specjalnego rodzaju kołnierza – ortopedycznego. Choć trzeba przyznać, że w tym zakresie technologia zrobiła zdumiewające postępy i niektóre są nawet ładne.
Tekst: Monika Małkowska
Fotografie: www.antique-linens.com, www.studiopomyslow.pl, www.unikalni.pl, Getty Images/Flash Press Media, East News, BE&W, Diomedia, Bridgemanart/Fotochannels