Kaloryfer na pierwszym planie

Zwykle sprytnie je ukrywamy, ale to błąd. Mogą być prawdziwą ozdobą, a nawet dziełem sztuki.


Najsłynniejszy kaloryfer świata? Oczywiście Heatwave zaprojektowany przez Jorisa Laarmana dla belgijskiej marki Jaga. Przypomina kunsztowny ornament, misterną plecionkę z liści i gałęzi. Wymyka się tym samym wszelkim konwencjom w projektowaniu tego typu urządzeń. Bo czy ktoś widział wcześniej grzejnik zrobiony z syntetycznego (szarego lub czarnego) betonu? Patrząc na to cudo, ostatnią rzeczą, jaka nam przyjdzie do głowy, jest to, że urządzenie też grzeje. Takich perełek, obok których nie przejdziemy obojętnie, jest więcej.

– Ciekawie wyglądają kaloryfery z drewnianą obudową – podpowiada Dariusz Majchrzak, dyrektor handlowy marki Jaga. – Chociażby kolekcja o zabawnej nazwie Knockonwood kształtem przypominająca cygara albo grzejnik Geo zrobiony z corianu, czyli mineralnego granulatu. Wygląda jak kamienna płyta i daje przyjemne ciepło niczym kaflowy piec. Intrygująca jest Iguana przypominająca harmonijkę, która może wić się po ścianie, wokół kolumny albo w narożniku łazienki.

Pan Darek wylicza kolejne niezwykłe pomysły, jak złoto-platynowy kolor grzejnika Moon albo błyszczące wiórki w lakierze pokrywającym Stradę czy Geo Atlantis z panelem niczym prehistoryczna skamielina, z fragmentami muszli i morskiej zwierzyny. Zastanawia się też, czy hitem będzie grzejnik zrobiony ze zużytych butelek po coca-coli. Urządzenie czeka na niezbędne atesty.

Z kolei dizajnerzy marki Vasco współpracują z... naturą. Tak ich zachwyciły bajkowe ściany Kanionu Bryce w zachodnich Stanach, że niezwykłą strukturę przenieśli na obudowę aluminiowego grzejnika. Nazwali go Bryce.

Zabawa w chowanego

Najmodniejsi projektanci wieszają kaloryfery w zupełnie nietypowych miejscach: zastępują one barierkę przy schodach, obudowę wanny, są parawanem w łazience czy ażurową ścianką w kuchni. Na dodatek przybyło im akcesoriów. Mają coraz więcej wieszaków, relingów, półeczek, dodaje im się lustra, lampy, ba, nawet ledową poświatę (światło montuje się między grzejnikiem a ścianą). Wreszcie są kaloryfery-gazetowniki i zabawki do dziecięcego pokoju (w kształcie samochodzików o opływowych kształtach, aby maluch przypadkiem nie zrobił sobie krzywdy).

No i grzeją też coraz lepiej. Zaopatrzone w mikroprocesor, potrafią zmierzyć temperaturę w pokoju i dostarczyć tylko tyle ciepła, ile jest potrzebne. Poza tym czas rozgrzewania i studzenia technologowie ograniczyli do minimum – oczywiście oznacza to oszczędność. Projektanci zawczasu myślą też o... sprzątaniu. Proponują więc idealnie gładkie powierzchnie z corianu, polerowanej stali czy aluminium, a jeśli grzejnik jest malowany, to niejednokrotnie lakierem, do którego nie przywiera kurz.

Ciepłe dzieło sztuki

Gdzieś tak dwa tysiące lat temu Gajusz Sergiusz Orata z Neapolu wymyślił ekonomiczny sposób na rozprowadzenie ciepła. Co ciekawe, przyczyną owego epokowego wynalazku były... ryby. Otóż Gajusz nie chciał, by mu zamarzły w chłodne zimowe miesiące. Wybudował więc piec, z którego ciepłe powietrze rozchodziło się ceglanymi kanałami pod dnem basenu. Pomysł podpatrzyli słynący z zamiłowania do luksusu patrycjusze rzymscy, ale – co zaskakujące – nie zyskał większego aplauzu. Na dobre centralne ogrzewanie i kaloryfery zagościły w domach w pierwszej połowie XVIII wieku. Było to w deszczowej Anglii.

Na początku przez urządzenia płynęło ciepłe powietrze, a potem pod wpływem wynalazku Jamesa Watta – para. Natomiast wodę do grzejników po raz pierwszy wpuścili Paryżanie w 1834 roku. Szczytem luksusu okazały się ogromne, żeliwne żeberka. Stały na nóżkach, bo ważyły tak dużo, że nie sposób ich było powiesić na ścianie. Te kojarzące się nieodparcie z klimatem francuskich kamienic, przez wiele firm produkowane są do dziś. Kupił je na przykład Maciej Zień – bo doskonale pasują do przedwojennego mieszkania na Mokotowskiej w Warszawie (od firmy Kalmar).

Niektóre grzejniki zrobiły prawdziwą karierę i prosto z łazienek trafiły do muzeów. Heating – szary panel z rowkami owinięty aluminiowymi wstążkami-drążkami zobaczymy w Red Dot w Essen. A w ubiegłym roku w Śląskim Zamku Sztuki i Przedsiębiorczości w Cieszynie można je było podziwiać na wystawie o wymownym tytule "Design na zimę: light my fire". Czy już przekonali się Państwo do kaloryferów?

Tekst: Beata Woźniak
Fotografie: Archiwa firm