Jak wynaleziono mikser?

Piekarze piali z zachwytu, a gospodynie domowe mdlały ze szczęścia, gdy po wiekach ręcznego trzepania i ubijania w kuchni pojawił się mikser.

Pamiętacie scenę z filmu „Poszukiwany, poszukiwana”, w której Wojciech Pokora w roli gosposi przygotowuje obiad w nowoczesnej kuchni PRL-owskiego karierowicza? Jeździ na ruchomym krześle i włącza kolejne urządzenia. A jest ich chyba z dziesięć! Za Gierka taki popis osiągnięć techniki mógł imponować. Ale dziś?
We współczesnej kuchni stoi zwykle tylko jeden mikser, a pracuje za stu: rozdrabnia, ubija, miesza, szatkuje, przeciera…

Zamiast nóg

Wynalazki biorą się z lenistwa. Kucharze zatrudniani w XVII-wiecznych dworach godzinami ubijali jajka trzepaczkami z brzozowych witek. Niemałego zapału i determinacji trzeba było również do przygotowania tak zwanych pianek (podobnych do bezy).

Ile można! Na pomysł, jak ułatwić sobie pracę, wpadł niejaki Ralph Collier. Z zawodu kucharzem nie był, ale może właśnie dlatego potrafił wyjść poza schematy. Nowe mechaniczne urządzenie – dwie połączone trzepaczki – wymyślił nad paleniskiem, gdy drutował garnki. W 1856 roku opatentował je w Baltimore pod nazwą „Egg beater”. A że pomysł rodzi pomysł, wkrótce zaczęli mu deptać po piętach inni wynalazcy.

Tym razem swój wkład w historię miksera mieli piekarze i cukiernicy, którzy ciasto ugniatali i napowietrzali rękami, a nawet… nogami. Aż któregoś dnia brytyjski lekarz i właściciel piekarni John Dauglish powiedział: koniec z tym. W 1862 roku odkrył, jak upiec chleb bez drożdży. Tajemnica tkwiła w napowietrzaniu ciasta dwutlenkiem węgla. Oczywiście przy użyciu dużych mechanicznych trzepaczek. Odtąd zamiast osiem czy dziesięć godzin ciasto rosło niecałe trzydzieści minut. I, jak donosiło w 1878 roku naukowe pismo „Nature”, nie było już mowy o niehigienicznym wyrabianiu chleba.

Jak to z pomocnikiem było

Człowiekowi nigdy dość. Piekarze, raz posmakowawszy luksusu, chcieli produkować więcej i więcej. A do tego, wiadomo, potrzebne było nowe urządzenie z porządnym elektrycznym silnikiem. Już wcześniej Lillian Moller Gilbreth, amerykańska psycholog, która zajmowała się badaniami nad ergonomią w kuchni, stworzyła prototyp takiego elektrycznego urządzenia (na marginesie – to jej zawdzięczamy zasadę „trójkąta pracy”, czyli tak rozplanowanych szafek i sprzętu, żeby przyrządzanie posiłków szło jak po maśle). Ale to stojący mikser inżyniera Herberta Johnsona z Ohio podbił światowy rynek.

Johnson miał duszę romantyka. – A gdyby tak mieszadło poruszało się jak Ziemia wokół Słońca? – pomyślał pewnego dnia. Po kilku próbach nowy mikser, zwany planetarnym, był gotowy. Piekarze piali z zachwytu, bo ciasto napowietrzone było jak nigdy przedtem. Zresztą siedemdziesięciopięciolitrowa dzieża z silnikiem i mieszadłem u góry zainteresowała nie tylko właścicieli piekarni, ale również… marynarkę wojenną Stanów Zjednoczonych. Wielki mikser zainstalowany został w kuchniach całej floty.

Teraz wystarczyło popracować nad jego wersją do domu. W 1919 roku miniaturę miksera Herberta przetestowała żona jednego z dyrektorów firmy. Gdy wszyscy głośno zastanawiali się nad imieniem dla sprytnego urządzenia, powiedziała: „Nieważne, jak je nazwiecie. To najlepszy pomocnik w kuchni, jakiego miałam”. Nie mogła trafić lepiej. KitchenAid, czyli pomoc kuchenna, został zarejestrowany w Urzędzie Patentowym USA i stał się symbolem nowoczesności lat 20.

Ale do prawdziwego ideału jeszcze czegoś brakowało – wdzięku. W latach 30. firma KitchenAid postanowiła zadbać o wygląd swojego bestsellera. Zatrudniła więc światowej sławy projektanta Egmonta Arensa, autora m.in. wciętego w talii krzesła z zaokrąglonym siedziskiem. Arens uważał, że przedmioty w sklepach muszą wyglądać atrakcyjnie, przyciągać wzrok kolorami, budzić dobre skojarzenia. Widać to wyraźnie w projekcie miksera, który w 1955 roku wzbudził sensację na targach sztuki użytkowej w Atlantic City. I wzbudza do dziś. Firma pozostała wierna autorowi i przez lata wprowadziła jedynie zmiany kosmetyczne. Pierwsze KitchenAidy Egmonta Arensa można oglądać dzisiaj w muzeach sztuki współczesnej na całym świecie, a współczesne nowe modele w kuchniach znawców dizajnu.

Szef wszystkich szefów

Wynalazcom obce jest powiedzenie: „lepsze wrogiem dobrego”. Bo niby dlaczego mikser ma tylko miksować? Brytyjczyk Kenneth Maynard Wood postanowił w jednym urządzeniu połączyć więcej opcji. Był rok 1950. Wood sprzedawał i naprawiał radia oraz telewizory, ale to, że był spoza branży, wcale go nie zrażało.

Pierwszy wielofunkcyjny robot kuchenny, który Kenneth opatentował pod marką Kenwood, potrafił i miksować, i ubijać. Do budowy miksera Wood wykorzystał nowoczesne silniki elektryczne. Wprowadził opcję niskich i wysokich obrotów, prędkość można było regulować pokrętłem. Mikser nazwał Chef, a reklamował go hasłem: „Szef zrobi wszystko, ale gotowanie – to jest to, do czego potrzebne są żony”. Dziś na podobną reklamę nikt by się nie odważył, ale w latach 50. i 60. takie słowa nie raziły. Przeciwnie – panie wychwalały Wooda za kolejne udogodnienia.

Dziesięć lat po udanym debiucie Kenwooda, w 1960 roku, przyszła pora na krojenie i szatkowanie. Nowe funkcje wprowadził do miksera pewien Francuz, Pierre Verdon, który był właścicielem firmy cateringowej. Robot-Coupe miał niską i szerszą miskę i z łatwością siekał, co tylko dusza kucharza zapragnie.

Stąd była już prosta droga do wynalezienia pierwszego amerykańskiego blendera. Vitamix Williama G. Barnarda przypominał trochę wazon na postumencie, przygotowywał ciepłą zupę, kręcił lody, mielił kawę lub ziarna zbóż i zagniatał ciasto. Do dziś prawie niezmieniony ułatwia życie milionom kobiet na świecie.

Dla informatyka

Co wspólnego ma mikser i komputer? Okazuje się, że bardzo dużo. Gdyby nie Cuisineart, być może Steve Jobs nie stworzyłby swojego imperium. Bo to właśnie mikser podsunął mu pomysł na Apple II, jeden z pierwszych kom-puterów na świecie wypuszczony na rynek w 1977 roku. Zaledwie kilka lat wcześniej inżynier Carl Sontheimerow głowił się, jakby tu jeszcze bardziej usprawnić istniejące miksery. W końcu zwykłe ostrza zastąpił dyskiem tnącym lub, do wyboru, tarką. Co więcej, wystarczyło ustawić ostrze pionowo, by mieć krajalnicę do chleba albo otwieracz do konserw.

Dzisiaj takie rzeczy już nie dziwią – dla współczesnych mikserów nie ma rzeczy niemożliwych. Vita-Prep porusza ostrzem z prędkością trzydziestu siedmiu tysięcy obrotów na minutę, więc przecina nawet błony komórkowe owoców (znawcy twierdzą, że tak przygotowane koktajle są najzdrowsze). Robot kuchenny Cooking Chef ma wbudowaną płytę indukcyjną, która pozwala gotować w temperaturze do 140ºC. Tuż przed przyjściem gości wystarczy wrzucić warzywa, by po chwili podać gorącą zupę. Jeśli mamy przystawkę do wałkowania, życie staje się jeszcze prostsze, a ciasto filo nie jest już żadnym wyzwaniem. A co potrafi wasz mikser?

Tekst: Agata Teleżyńska
Zdjęcia: materiały prasowe, Muzeum Sprzętu Gospodarstwa Domowego w Ziębicach, www.muzeumgastronomie.cz

reklama