Jak Chorwaci nauczyli nas wiązać krawaty
Horacy uważał, że krawaty to objaw zniewieścienia, ale od wieków są symbolem męskości. Mimo że najczęściej kupują je swoim facetom kobiety.
27 lutego punktualnie o godzinie 11:11 kilkadziesiąt tysięcy kobiet przebranych w kolorowe kostiumy wdziera się do ratuszy w Düsseldorfie, Bonn, Kolonii i innych niemieckich miastach, by obciąć krawaty urzędnikom i symbolicznie przejąć na ten dzień władzę. Potem panie wychodzą z nożyczkami na ulicę, żeby kontynuować krawaciane żniwa. Dzieje się tak co roku w dzień Weiberfastnacht, jak Niemcy nazywają ostatni czwartek karnawału.
Mężczyźni są największymi krawatonosicielami na naszej planecie, ale według statystyk 80 procent krawatów kupują panie. Oczywiście, w prezencie dla swych wybranków. Nie jest to dar niewinny – oznacza, że dama chce wziąć swojego mężczyznę na smyczkę; że chce go przytrzymać, okiełznać, przywiązać do siebie. I choć ta psychologia zakupowa nie ma związku z angielskim rzeczownikiem „tie” (krawat), który pochodzi od czasownika „to tie” – wiązać, zawiązywać, upinać, to jak zauważyła bohaterka jednej z komedii Stanisława Barei: „klient w krawacie jest mniej awanturujący się”…
Etykieta zwisu
Wzmianka na zaproszeniu, że wymagany jest black tie, oznacza, że panowie mają włożyć smoking, a panie – długie suknie. Na szczęście dzisiejsi projektanci dopuszczają mnóstwo wariacji na temat black tie.
Jeśli jednak na druczku widnieje inskrypcja white tie – nie ma żartów. Chodzi o frak, a założenie do niego krawata to wtopa. Tym razem musi być biała mucha (bow tie – co można przetłumaczyć jako „związany węzeł”) uszyta z takiej samej bawełnianej piki co kamizelka. Zawiązana na koszuli o wysokim kołnierzyku z odchylonymi rożkami.
A co by było, gdyby ktoś uparł się włożyć „jaskółczy ogon” (frak) tam, gdzie wystarczy black tie? Cóż, zostałby uznany za… kelnera. To kolejny pomysł angielskiej arystokracji – służba ubrana bardziej elegancko niż ludzie „z towarzystwa”. A gdy gości obowiązują fraki? Wtedy służba wkłada „tylko” smokingi.
Biała frakowa mucha nie ma prawa siadać przy smokingach, garniturach nieformalnych ani marynarkach sportowych. W pierwszym przypadku – owad jest jedwabny i czarny; w dwóch pozostałych – rozwiązania kolorystyczne i fakturowe zależą od smaku nosiciela.
Drzewo rodowe
Zanim krawat został krawatem, jaki znamy, był kwadratowym lub trójkątnym kawałkiem materiału. Potem zamienił się w chustkę halsztuk, następnie – w długi, mierzący około dwóch metrów prostokąt z delikatnych tkanin, który z czasem wyszczuplał i uległ skróceniu.
Chusty zamotane na szyjach mieli żołnierze terakotowej armii pierwszego chińskiego cesarza Qin Shi Huanga, rzymscy legioniści, chłopi, rewolucjoniści, apasze i kowboje… Wszyscy nosili je nie dla elegancji, ale z powodów praktycznych: chusty chroniły przed zimnem, służyły do ocierania potu w upalny czas, w razie potrzeby zastępowały ręcznik, temblak, nakrycie głowy. W starożytnym Rzymie mężczyzna, który nie był żołnierzem, a stroił się w chusty zasłaniające szyję, narażał się na pośmiewisko. Zgodnie z naukami Horacego noszenie szala uważano za przejaw chorowitości i zniewieściałości.
Sytuacja zmieniła się dopiero w latach 30. XVII wieku, gdy w szeregach francuskiej armii pojawili się najemnicy z Chorwacji. Oficerowie tych regimentów nosili pod szyją charakterystyczne wąziutkie „szaliki” utkane z lnu i jedwabiu w jaskrawych kolorach. Zmęczony sztywnymi kryzami pod szyją król Ludwik XIII kazał uszyć dla siebie „chorwacką ozdobę”. Francuzi przyswoili sobie nie tylko pomysł, także słowo – bowiem „cravate” to nic innego, jak zniekształcony wyraz „Croate”, czyli Chorwat. I choć krawat zaczynał dopiero swoją przygodę na salonach, to w porównaniu z ówczesnymi ozdobami władców nawet najdroższe zwisy w paryskim salonie firmy Hermes są tanie. Koronkowy fular kosztował władcę Anglii Karola II 20 funtów i 12 szylingów – a w tamtych czasach dobre roczne wynagrodzenie wynosiło 2 funty.
Pod koniec XVII stulecia w modzie był krawat a la Steinkerque: długi koronkowy lub batystowy prostokąt, niedbale otulający szyję, na torsie skręcony w linę, z końcami przeciągniętymi przez dziurkę od guzika przy kaftanie. Skąd dziwna nazwa? Na pamiątkę bitwy, którą armia Ludwika XIV stoczyła z Ligą Augsburską (w 1692 roku). Zaskoczeni Francuzi nie mieli czasu zawiązać elegancko krawatów; w pośpiechu potraktowali je w opisany powyżej sposób. I zwyciężyli.
Tu ciekawostka – krawaty ∫ la Steinkerque wylansowała… kobieta. Panna Le Rochois, artystka Opery Paryskiej, wystąpiła w roli Tetydy z przypiętym do sukni białym, nonszalancko zamotanym krawatem. I to ją zaczęli naśladować panowie. Na koniec słowo o muszce. Przyleciała pod męskie podbródki około 1720 roku, kiedy nastała moda przytrzymywania białej chusty czarną kokardą.
Piękny i… niewypłacalny
Na pomysł „białego krawata” i wielu innych rozwiązań kultywowanych do dziś w męskim przyodziewku wpadł niejaki George „Beau” (czyli Piękny) Brummell – dandys, który cały majątek stracił na ciuchy. Nic dziwnego, skoro polerował buty szampanem, bo – jak twierdził – dzięki temu zyskiwały właściwy połysk. Uczył się w słynnej Eton College – założonej w 1440 roku szkole, która po dziś dzień otwiera drzwi do niejednego salonu. Do wyższych sfer wprowadził go książę Walii, późniejszy król Jerzy IV.
Przez dwie dekady „Piękny” dyktował modę w Londynie i Paryżu. Projektowanie strojów i lansowanie ich na sobie – to była jego pasja i życie. Stylizacja zabierała mu około pięciu godzin dziennie. Dbałość o wygląd zaczynał od higieny osobistej: codziennie mył się i czyścił zęby (nowość w tamtej epoce). Wprowadził do męskiej mody spodnie na długość nóg, do tego frak i kontrastującą w kolorze kamizelkę – zestaw, który z czasem przeobraził się w garnitur.
Któregoś dnia pojawił się na wyścigach konnych ubrany w boty z białymi wyłogami i biały krawat. Wkrótce stało się to jego znakiem markowym: śnieżnobiały, wykrochmalony pasek batystu, zawiązany pod szyją.
Na fulary i ich pranie Brummell wydawał zawrotne sumy, bo ilekroć nie zadowalał go węzeł na fularze, sięgał po następny krawat, dopóki nie udało mu się osiągnąć ideału (trwało to ponoć godzinami). W efekcie, gdy historia fularu zaczynała się rozkręcać, jego pomysłodawca… zbankrutował. W 1816 roku uciekł przed wierzycielami do Francji; 24 lata później zmarł w szpitalu dla psychicznie chorych, bez grosza przy duszy. Demencja, syfilis i bieda – czy może być gorszy koniec dla arbitra elegancji?
Balzac o wiązaniu
Niechlubne zejście Brummella nie zaszkodziło karierze męskiej ozdoby. W 1827 roku w Paryżu ukazał się anonimowo opublikowany podręcznik „Sztuka wiązania krawata w szesnastu lekcjach”. Pomagał opanować 32 sposoby motania pod brodą rozmaitych węzłów. Kto był autorem? Plotkowano, że sam Honoré Balzac, który tym poradnikiem usiłował podreperować budżet.
Od pokoleń umiejętność zawiązania krawatowego supła to swoisty egzamin dojrzałości. Nic dziwnego, że trzeba się tego uczyć: najpopularniejszych metod jest kilkanaście. Do tego dochodzą problemy – jaki kształt, długość, szerokość; jaki deseń; z czym łączyć. Podobnie skomplikowaną sztuką jest wiązanie muszki, której różne formy (motyl, diament, nietoperz) podpowiadają rodzaj węzła.
A materiał? Chyba nie ma takiego surowca, z którego nie wykonano by krawata czy muchy. Fowista Maurice de Vlaminck nosił praktyczną drewnianą krawatkę – mógł co dzień przemalowywać ją na kolor pasujący do stroju lub humoru.
Mowa krawatowa
Zwisy mają swoją arystokrację: to stuprocentowo jedwabny „seven-fold”. Na taki krawat potrzeba – bagatela! – tyle tkaniny, co na damską bluzkę. Kwadratowy kupon luksusowego, ręcznie tkanego jedwabiu składa się – zgodnie z nazwą – siedmiokrotnie; ręcznie się przeszywa i wykańcza. Wymaga to niebywałego kunsztu i oczywiście odpowiednio kosztuje. Takie cuda są numerowane, z każdego wzoru robi się najwyżej kilkadziesiąt sztuk. Jeśli spotka się dwóch dżentelmenów w identycznych „sevenach” (choć szansa na to niewielka), to, inaczej niż dwie damy w takich samych kreacjach, nie czują do siebie ansy. Przeciwnie! Uważają się za członków elitarnego ugrupowania.
À propos – tradycja angielska nakazuje noszenie odpowiednio paskowanych krawatów uczniom elitarnych szkół, klubów sportowych, towarzystw. Krawatowy kod przestrzegany jest z całą surowością, a nieupoważnionym klubowy „tie” jest zabroniony!
To rozwiązanie zapożyczone z pola bitwy. Dawniej wojska brytyjskie (i nie tylko brytyjskie) przywdziewały mundury w róż-nych barwach, przypisanych każdemu regimentowi. Ten kolorystyczny kod ułatwiał wrogowi oszacowanie sił przeciwnika. Potem tzw. krawaty pułkowe zaczęli naśladować cywile i wkrótce krawat stał się elementem obowiązkowego rynsztunku każdego białego kołnierzyka.
Rozchełstane koszule
Krawat zmienia się wraz z modą. Wiązany na różne sposoby, raz jest szerszy, raz węższy, raz dłuższy, a innym razem dużo krótszy, mniej lub bardziej kolorowy i wzorzysty. W Związku Radzieckim jednak partyjna wierchuszka uznała je za element burżuazji, a noszenie ich przez obywateli surowo karała.
Dziś panowie coraz częściej zostawiają krawat w szafie. Jednak nie z obawy przed karą. Kilka miesięcy temu świat obiegły sensacyjne zdjęcia ze szczytu G-8. Spotkanie szefów państw było ze wszech miar oficjalne, jednak na fotografiach widać Baracka Obamę, Władimira Putina i Davida Camerona w rozpiętych koszulach!
Arbitrzy elegancji uznali to za dowód śmierci krawata. Kolejny, bo niedawno brytyjskie szpitale wprowadziły zakaz noszenia „zwisu męskiego poszerzonego” przez lekarzy. Dlaczego? Okazało się, że te same ozdoby, które w oczach pacjentów dodają lekarzom profesjonalizmu i czynią ich godnymi zaufania, są jednocześnie siedliskiem chorobotwórczych bakterii. Rzadko czyszczone stanowią dla nich środowisko, w którym nie muszą walczyć o przetrwanie.
Na żeńską stronę
Przez kilka stuleci podszyjne wiązadło stanowiło atrybut prawdziwej męskości. Pod koniec XIX wieku do krawatu dorwały się sufrażystki. Założyły go do „praktycznej” koszulowej bluzki i pozbawionego wdzięku żakietu, noszonego z paskudną aseksualną spódnicą. Jeśli do tego dodać druciane, okrągłe okularki, to całość nie wypadała powabnie. Tak więc pierwsze próby przejęcia zwisu przez kobiety trudno uznać za udane.
Do czasu. Bo kiedy Marlena Dietrich, Greta Garbo, Katharine Hepburn założyły krawat czy muchę, świat męski jęknął z zachwytu.W 1966 roku Yves Saint Laurent pokazał na wybiegu modelki w damskich smokingach. Dopełniały je fontazie, krawaty, muchy. Rewolucja!
Od tej pory płeć piękna zaczęła igrać z naszyjnymi wiązadłami. Niektóre uczyniły z tego swój znak rozpoznawczy – jak Diane Keaton w filmach Woody’ego Allena czy Barbara Czajkowska, dziennikarka znana z rozmów z politykami w telewizyjnej Dwójce.
Ekstremalna wersja „zwisu” to krawat zamiast bielizny, biżuterii, koszuli. Jako jedyny element noszony pod damskim żakietem. No, ale do tego trzeba mieć warunki. I odwagę.
Tekst: Monika Małkowska
Zdjęcia: Everett Collection/East News, The art archive/Forum, BE&W, Free, Corbis, Rex Features/East News, Fotochannels, Bridgemann Art Library/Corbis, Newscom/Star Stock, Getty Images/FPM, Shutterstock, www.viviennewestwood.co.uk, Wikipedia