To była miłość od pierwszego wejrzenia. Kiedy Urszula zobaczyła przedwojenną willę otuloną dzikim ogrodem, od razu wiedziała, że to jej właśnie szukała.

­­Miał być duży ogród i koniecznie dom „z klimatem”. Urszula sama już nie pamięta, ile działek widziała, ale zawsze coś było nie tak, a to za daleko od Warszawy, a to okolica nieciekawa. Nic dziwnego, że ten, jak się okazało najważniejszy, telefon z agencji nieruchomości był trochę... nieśmiały. Usłyszała, że jest willa na sprzedaż, prawie stuletnia, ale blisko torów kolejowych.

Mimo wszystko pojechała ją zobaczyć. – Od razu poczułam się jak w domu, tak jakbym się tutaj urodziła – opowiada z przejęciem. – Agent oprowadzał mnie po pokojach, a ja już ­wiedziałam, które ściany trzeba rozebrać. A tory biegnące tuż przy działce? No cóż, przynajmniej starszy syn Tomek kolejką szybciej dojedzie do szkoły w Warszawie. Za to córka Maja, wielbicielka koni, ma niedaleko do stajni na obrzeżach Puszczy Bolimowskiej, gdzie trzyma swojego gniadego Bastiona.

Willa nazywa się „Helena”. Domownicy są przekonani, że za tym imieniem musi się kryć romantyczna historia, choć powojenne losy domu są dość prozaiczne. Mieszkało tu kilka rodzin. Potem jeden z lokatorów wykupił po kolei wszystkie mieszkania i po latach postanowił sprzedać dom. Bez remontu się nie obyło. Porządki potrzebne były też w ogrodzie, który choć nosił ślady dawnej urody, był potwornie zarośnięty zdziczałymi krzewami malin i agrestu. Trzeba było też wyrównać teren. Część ziemi wywieziono na działkę koleżanki.

Od tamtej pory co jakiś czas wyrastają u niej dziwne kwiaty-mutanty. Po usunięciu chwastów Urszula zobaczyła zachowany stary gazon, wokół którego przed laty musiały być cztery trawniki. Teraz na działce rosną tylko rododendrony, bez i parę drzewek owocowych: brzoskwinie i morele. Niby nic wielkiego, a przyjemnie posiedzieć w letnie wieczory.

Najwięcej kłopotu sprawiła Urszuli podłoga. Grube dechy pokryte były czterema warstwami szalenie modnej kiedyś farby olejnej w kolorze ciemnego brązu. Kilka miesięcy zajęło doprowadzenie wszystkiego do porządku. Trzeba było czyścić każdą deskę oddzielnie, żeby na nowo odkryć naturalne słoje drewna.

Dawny właściciel willi zostawił trochę sprzętów – bufet z lat trzydziestych, duży stół i kredens w stylu art déco. Szukając nowych mebli Urszula poszła tym tropem. Tak często odwiedzała targ staroci na Kole, że w końcu wpadła na pomysł otworzenia galerii z antykami. Od razu wiedziała, jak ją nazwie – „Pokój z widokiem”, jak tytuł filmu Brytyjczyka, Jamesa Ivory'ego.

Przyznaje, że tęskni trochę za Anglią, w której spędzili z mężem i dziećmi dziesięć lat na placówce. Teraz, jak coś się jej w domu opatrzy, wystawia rzecz w galerii. A przedmioty z galerii nieraz lądują w domu. Tak było na przykład z kopiami obrazów Tamary Łempickiej namalowanymi przez Rafała Wiśniewskiego.

Urszula najbardziej lubi soboty, kiedy cały Milanówek robi zakupy na pobliskim targu. W powrotnej drodze ludzie wpadają do niej, aby wypatrzyć coś dla siebie, pogadać, napić się herbaty.


Tekst i stylizacja: Ewa Orłoś
Fotografie: Joanna Siedlar

reklama