Kiedy Renata i Wojciech zamarzyli o przeprowadzce na Żoliborz, nie sądzili, że trafi im się taka perełka.

Dom Władysława Broniewskiego, w którym poeta mieszkał z... obydwiema żonami.

Kameralne domy z ogródkami stylizowane na dworki, uliczki z latarniami w kształcie pastorałów. Tak wygląda zbudowana w latach 20. ubiegłego wieku Kolonia Oficerska. W kolejce, żeby tu zamieszkać, ustawiał się kwiat generalicji – Sosabowski, Haller, Rowecki – z marszałkiem Piłsudskim na czele. Ponieważ jednak wódz znalazł się dopiero na 265. miejscu oczekujących, ostatecznie zdecydował się na Sulejówek.

Broniewski uwił tu sobie gniazdko otoczony miłością dwóch kobiet, dla których pisywał liryki. Pierwsza i druga żona nie tylko się zaprzyjaźniły, ale chciały mieszkać po sąsiedzku. Na parterze żył więc poeta z Marią Zarębińską i jej córką Majką, na piętrze Janina Broniewska z drugim mężem i ukochaną Anką. Tu zastała ich wojna, tu najpewniej powstał słynny wiersz "Bagnet na broń".

Zanim Renata i Wojciech natknęli się na ten niezwykły zakątek, myśleli o nowiutkim apartamentowcu. Też żoliborskim, bo jeszcze mieszkając w Łodzi, rozmawiali o przeprowadzce właśnie do tej zielonej dzielnicy. – Dlaczego, zamiast w bezdusznym wieżowcu, nie poszukacie czegoś w starszej części dzielnicy? – zasugerowała warszawska architekt Anna Casciarri. Najpierw zdecydowali się tylko na pół domu, ale Anna namówiła ich na kolejny wydatek i dokupili drugą połówkę. – Z protestującymi sąsiadami za ścianą nigdy nie zrobicie porządnego remontu – przekonywała.

Dom znajdował się w opłakanym stanie, a tu trzeba było cały czas współpracować z konserwatorem zabytków, bo Kolonia Oficerska jest pod ochroną. Urządzanie powierzyli pani Annie; od początku chcieli odtworzyć przedwojenny klimat. – Domy oficerskie nie należały do najbogatszych, nie można było przesadzić z dekoracjami. Ważne, by wszystko kupić w najlepszym gatunku: szlachetne tkaniny, drewno, forniry, wykończenia, dobre malarstwo i grafiki. Takie właśnie było art déco – opowiada architekt. – Renata i Wojciech bardzo fajnie reagowali na moje pomysły, wręcz entuzjastycznie. Wszystko – balustrady czy kominek z kubańskiego marmuru – zaprojektowałam na nowo.

Na szczęście Anna Casciarri ma zaprzyjaźnionych antykwariuszy, w Gnieźnie i Malborku, którzy wyszukują dla niej meblowe perełki. Narzekają, że u nas rynek jest już przebrany, łatwiej wyszperać coś ciekawego choćby w Niemczech. – Ludzie licytują teraz starocie na Allegro, ale dla mnie to kupowanie kota w worku. A moi antykwariusze dają gwarancję, że meble pochodzą z epoki. Mam też ekipę praskich kamieniarzy, mistrzów w swym fachu. Ich dziełem jest zaprojektowana przez Annę łazienka z marmuru połyskującego drobinkami miedzianej miki. – Płyty były cięte z dużych bloków, dlatego udało się osiągnąć tak niezwykły efekt.

Długi salon początkowo wydawał się nieustawny. Z tego „defektu” zrobiła atut: podzieliła go na część kominkową i telewizyjną i obie urządziła jak lustrzane odbicia. Na dębowym woskowanym i olejowanym parkiecie ułożonym w jodełkę francuską (efekt starej klepki, pastowanej i froterowanej) leżą dwa takie same dywany, stoją dwie identyczne sofy, fotele, stoliki, lampy... Galeria grafik Krzysztofa Skórczewskiego umieszczonych na jednej linii podkreśla długą ścianę.

Dobre kontakty Anny Casciarri przydały się też przy urządzaniu sypialni. Luksusowe łóżko Treca de Paris kosztowałoby fortunę, ale dostała cynk, że firma robi wyprzedaż mebli z ekspozycji. Zdobyła je za pół ceny. Całości dopełniają włoskie meble z palisandru, ręcznie tkane dywany i lampy z Bagi.

Projektantka i gospodarze doskonale bawili się przy kładzeniu geometrycznej tapety Piera Fornasettiego na poddaszu, która imituje bibliotekę ze starymi woluminami. Dopasowanie półek do ściany było niezłą łamigłówką, ale pan Wojciech lubi takie wyzwania.
Pani Renata – dawna nauczycielka fizyki – zwierzyła się ostatnio Annie, że dom rozbudził w niej ciekawość artystyczną. Skończyła nawet studia podyplomowe z rynku sztuki. – Nasza współpraca jest jak narkotyk – przyznaje. – Jeśli kiedyś będziemy jeszcze coś budować, na pewno poprosimy o pomoc Annę Casciarri.

Tekst: Anna Ozdowska
Stylizacja: Anna Tyślerowicz
Fotografie: Hanna Długosz

reklama