Marcin najchętniej mieszkałby w betonowym pokoju. Meble: absolutne minimum. Dorota łagodzi klimat kolorem i przekornym żartem.
Spokojna aranżacja: biel, szarość, nowoczesna sztuka
Na pierwszy rzut oka wszystko jest jak najprzykładniej: prosta bryła domu i uporządkowane stylistycznie wnętrze. Neutralne białe tło, szarość w różnych odcieniach plus barwne dodatki, czyli rzeźby, obrazy i rysunki Marcina (jest rzeźbiarzem-malarzem, zajmuje się też grafiką). On sam, gdyby tylko mógł, mieszkałby w betonowym, zupełnie łysym pokoju. Dom projektowała więc Dorota, która na co dzień wymyśla teatralne i domowe światy (jest scenografką i architektką wnętrz).
Surowe akcenty: nowoczesność udomowiona
Wszystkie surowe akcenty to jej pomysł: grafitowo-granitowe schody z poręczą z ciężkiej siatki, metalowe szafa i regał na książki (jego plecy są jednocześnie efektowną i bezpieczną „poręczą”), kuchenny parawan (skrywa szafki i blat z płytą do gotowania) i metalowa szafka jak z zakładowej szatni. Inspiracją dla drucianej konstrukcji oddzielającej jadalnię od kuchni były… autostrady. I nadmorskie plaże. Tyle że tu, w klatce z siatki, zamiast naturalnych kamieni uwięziona jest granitowa kostka. Leży luzem, jak w koszu.
Sztuka łączenia kontrastów
Ale na surowym klimacie się nie skończyło. Dorota uwielbia bawić się urządzaniem: łączy kontrastowe materiały i formy, lubi żywe, zaskakujące kolory, żartuje z nadętych stylów. Dlatego do podarowanego przez męża lśniącego poliwęglanową bielą ludwika Pasha firmy Pedrali dorzuciła pseudobarokowe lampy z tworzywa. Pomiędzy tymi biegunami zobaczymy starocie z historią lub… podtekstem, jak choćby ciężki przedwojenny stół krawiecki. Kupili go na Kole. Należał podobno do przedwojennego żydowskiego krawca. Teraz wyszlifowany, odmalowany i ozdobiony szablonem jest głównym miejscem „biurowo-śledczej” pracy Doroty (choć w przypływie weny twórczej potrafi ona cały parter zamienić w swoją pracownię).
Polowanie na dizajn
Niedawno wyśledziła właśnie na Allegro dwa fotele o charakterystycznej dla lat 60. linii (ona ma obsesję na punkcie magazynowania starych przedmiotów; wszystkie przecież mogą przydać się do pracy, on odwrotnie: woli tworzyć nowe i szybko pozbywa się rzeczy). I też sobie zażartowała – obiła je współczesną tkaniną – w... zakonnice. Z internetowych polowań pochodzi też komplet do jadalni – z bielonego dębu, o znakomitych proporcjach. To do niego dopasowali dębową podłogę w domu.
Drugi rzut oka wprowadza już trochę niepokoju. Spójrzcie na rzeźbę, która jest „eksperymentem na boku”. Marcin sam się zastanawia, co z niej będzie za kilka lat, ponieważ robi ją etapami. Spójrzcie na te obrazy. Widz sam musi sobie z nimi radzić, artysta swojego malarstwa nie nazywa, wystarczy, że je tworzy. – Niech inni się męczą z nazwami i klasyfikacjami – mówi. A jeśli prace mają tytuły, to zaraz je zmienia.
Niechęć do nadawania imion wykorzystał Antoni, starszy syn Doroty i Marcina. Jako miłośnik „Gwiezdnych wojen” wygrał batalię o imię dla kota – Yoda. Przed hałaśliwą trójką – ośmioletnim Antkiem, trzyletnim Jeremim i futrzastym Yodą – Marcin zamyka się w pracowni na piętrze i stara się pracować. Daje radę głównie nocami. – Brak dziennego światła jest przy tym drobnym problemem – uśmiecha się. Pociecha w tym, że dzieci kiedyś dorosną…
Tekst: Michalina Kaczmarkiewicz
Stylizacja: Dorota Zalewska
Fotografie: Aneta Tryczyńska
Kontakt z artystami: Marcin – www.zalewski.art.pl
Dorota – 505 046 090