Kiedyś dzieciaki grały tu w piłkę. Dziś po murawie nie ma śladu, a dawne czasy przypomina metalowa bramka ukryta wśród drzew. Ten ogród powstał dzięki kilku pasjom – przede wszystkim do podróży, potem do gotowania, a w końcu do rzeczy starych.
Były już Stany, była Hiszpania, Wyspy Greckie, Karaiby, Mauritius, z każdej z tych wypraw Leszek i Grażyna Hańscy przywieźli coś dla siebie – i nie chodzi tu o różne durnostojki w stylu kamiennego Akropolu, flakonika z Murano czy plakatu z corridy. Tylko o kulinarne i ogrodowe inspiracje. Te pierwsze czuć czasami, te drugie widać na pierwszy rzut oka.
Sekwoja obok katalpy (Grażyna zachwala: "Jest piękna, najpóźniej zaczyna kwitnąć, ale też najpóźniej traci swoje wspaniałe, jakby skórzane, kolorowe liście") i wielkie jodły kalifornijskie – to ukłon w stronę Ameryki Południowej i Stanów. Platan zasadzili z sentymentu do Hiszpanii, w której bywają najczęściej, parę razy w roku od kilkunastu lat. To już druga próba – pierwsze drzewo padło, niestety, ofiarą późnych wiosennych mrozów.
Rzecz jasna, nie brakuje też rodzimych gatunków. Zasadzili grab, a po poprzednich właścicielach zostały romantyczna wierzba i jabłoń dziwaczka. Ktoś ją kiedyś zaszczepił i teraz, bardzo już stara, ma naturę "podwójną". Z jednej strony rosną jabłka innego gatunku niż z drugiej. Szczególnie ciekawie wygląda to wiosną, gdy jedna połówka zakwita, a druga dopiero szykuje pąki.
Od czasu do czasu pośród tych ogrodowych piękności roznoszą się smakowite zapachy. To znak, że gospodarz kucharzy właśnie w letnim pokoju nad stawikiem. – Mam tu pełną wolność! Można zadymić, przypiec, a nawet lekko przypalić i nikomu to nie przeszkadza – śmieje się.
Pokój, który powstał w ogrodzie specjalnie dla przyrządzania przysmaków przywiezionych z wakacyjnych wojaży, najpierw miał być skromnym miejscem na grill, a stał się salonem pod chmurką z kamienia i drewna. Gdy mieli już gotowy projekt, znajomy leśnik biegał z rysunkami po lesie i wyszukiwał dęby na szkielet misternej konstrukcji.
W centrum stoi kominek. Nagrzewa ogromną kamienną ścianę i pozwala cieszyć się letnim pokojem od wczesnej wiosny do późnej jesieni. Z boku dwa grille – gazowy i węglowy. Inaczej być nie mogło, bo na przykład jagnięciny nie można przyrządzać na tym pierwszym. Leszek: – Dobra wyjdzie tylko na grillu węglowym. Dla aromatu dorzucam gałęzie i polana różnych drzew owocowych.
Ogród dyskretnie zdobią przedmioty zwożone latami z targów staroci. Pełno tu aniołów, szabel, a kamienny chłopczyk z rybą został przerobiony na fontannę. – Każda rzecz musi wrosnąć, znaleźć swoje miejsce – mówi gospodarz, pokazując stary strażacki hełm, który ptaki uznały za idealne miejsce na gniazdo.
Wieczorami z pobliskiego lasu przylatują do Hańskich sowy, są jeże i kuny, a zimą przywędrował nawet lis. Zupełnie jak na wsi, choć dom znajduje się zaledwie 15 minut od lotniska. – Tak często wyjeżdżamy, że ma to dla nas znaczenie – tłumaczą gospodarze. Wystarczy z pokładu samolotu zadzwonić do domu i powiedzieć "wylądowałem", a transport pojawia się natychmiast.
Zza smukłej sekwoi wygląda fragment metalowej konstrukcji – to stara bramka piłkarska. – Tu właśnie było boisko – opowiada Grażyna. – Syn przez lata trenował z kolegami piłkę nożną, rozgrywali mecze. Gdy junior wyrósł z futbolowej pasji, miejsce zajął ogród.
Tekst: Monika Węgrzyn
Fotografie i stylizacja: Małgorzata Sałyga, Mariusz Purta
Nr 7 (115/2012)