W domu Bettiny Bereś, podobnie jak na jej obrazach, najwięcej do powiedzenia ma codzienność.
Pradziadek Bettiny kupił go im w prezencie ślubnym. Niewielki, kryty czerwoną dachówką domek zbudowany tuż przed wybuchem wojny na obrzeżach Krakowa. Podobnych domów o nieco prowincjonalnym charakterze było w okolicy wiele, zanim w latach 70. wyrosło tu osiedle.
Mieszkanie Bettiny Bereś i Jurka Hanuska powstawało stopniowo, dość spontanicznie. Urządzali się w czasie stanu wojennego, gdy zdobycie czegokolwiek graniczyło z cudem. Na początku mieli tylko drewniane stoły i ławy, które zostały im z wesela. Zrobił je ojciec Bettiny. Ale kiedy podrosły dzieci i okazało się, że brakuje miejsca, nie dało się dłużej odkładać remontu. Ciągnął się przez parę lat. Włożyli w niego sporo pracy. Jurek wciąż coś poprawiał po robotnikach, a Bettina obdzierała drzwi ze starej farby i przecierała je na nowo, by nabrały szlachetnej patyny.
Bardzo chcieli zachować oryginalny styl domu. Od razu spodobało im się przedwojenne lastryko, którym wyłożone były schody. Dorobili takie same parapety, kuchenne blaty i stół do ogrodu, ale bardzo długo szukali kamieniarza, który by się tego zadania podjął. Znaleźli go w końcu w Krzeszowicach. Nie krył zdziwienia, że ktoś chce coś jeszcze zrobić z tego niepopularnego materiału. Żeby oryginalną przedwojenną dachówką zreperować dach, dali ogłoszenie w gazecie. Potem przywieźli ją z jakiejś podkrakowskiej wsi.
Bettina nade wszystko ceni prostotę. Na ile więc było to możliwe, szukali zwyczajności. Ściany pomalowali najtańszą farbą, żeby ich biel nie raziła, surową podłogę z desek pociągnęli szarą lakierobejcą. Szare są też posadzki i płytki na ścianach kuchni i łazienek. Niewiele mebli, wśród nich stare, darowane przez przyjaciół, znajdowane na pobliskim śmietniku albo kupowane za bezcen na Allegro lub w IKEA. W tych minimalistycznie urządzonych wnętrzach idealnie wyglądają obrazy Bettiny. Tak jakby namalowane codzienne przedmioty były ich częścią.
Sztuka towarzyszyła jej od dziecka, była niekończącym się tematem rodzinnych dyskusji. Mama, Maria Pinińska-Bereś, rzeźbiarka i performerka, oraz ojciec, Jerzy Bereś, rzeźbiarz i autor słynnych happeningów, zabierali córkę na awangardowe plenery i spotkania z różnymi artystami. Dzisiaj w domu Hanusków sztuka nadal jest na pierwszym miejscu. Pan Jerzy Bereś mieszka teraz z rodziną córki. Wspólne kolacje są pretekstem do wymiany poglądów.
To, że Bettina zaczęła malować, było więc jak najbardziej naturalne, choć najpierw zdecydowała się studiować historię sztuki. Dla swojej twórczości nie szukała nigdy głębokich uzasadnień. Przedstawia to, co widzi i co pamięta – obrazy, które najpierw długo nosi w sobie, a potem szybko przelewa na płótna – banalne przedmioty, ikony codzienności. Jest to odpowiedź artystki na otaczający, pełen kiczu i tandety, rozwrzeszczany świat.
W domu Hanusków sztuką zajmuje się już trzecie pokolenie. Dwudziestoletni Oskar jest studentem konserwacji krakowskiej ASP i z zapałem uczy się fachu, odwzorowując na kalkach pozostałości starych fresków. Gimnazjalistka Uta jako dziecko chętnie rysowała, teraz bardziej pociąga ją pływanie. Na basen odwozi ją dwa razy dziennie mama, która w końcu sama zaczęła też regularnie uprawiać ten sport. Czy i w Ucie obudzi się zainteresowanie sztuką, czas pokaże.
Tekst i stylizacja: Dorota Morawetz
Fotografie: Witold Górka, katalogi firm aukcyjnych