Kolekcjonerka chińskich skarbów

Najchętniej oglądane

Ida zawsze uwielbiała antyki, ale nigdy nie przypuszczała, że aż tak bardzo zmienią jej życie, że pomogą odnaleźć szczęście na rodzinnej farmie, pracę i pokonać lęk przed lataniem.

„A ja jestem, proszę pana, na zakręcie...” – tak słowami piosenki Agnieszki Osieckiej kilka ładnych lat temu mogła powiedzieć o sobie Ida Rosenvinge Thürmer, Dunka o niebieskich oczach i łagodnym spojrzeniu. Dziś uśmiech nie schodzi jej z twarzy, ale wtedy przyszłość widziała czarno. Była kobietą samotną. W średnim wieku. Z dwójką dzieci. I z firmą, z którą nie wiedziała, co począć. Zacznijmy jednak od początku.

Urodziła się i dorastała w Gilleleje (miasteczko na największej z duńskich wysp Zelandii), na cudnej starej farmie. Ogromny dom z czerwonej cegły powstał gdzieś około 1850 roku, ale w posiadłości były budynki pamiętające nawet XVII wiek. Nic więc dziwnego, że Ida od dziecka nie przeszła obojętnie obok niczego, co było stare.

Kiedy zmarła jej matka, zajęła się farmą wspólnie z bratem, ale gdy każde z nich założyło rodzinę, sprzedali dom. Przez długie lata ta decyzja nie dawała jej jednak spokoju: – To miejsce miało pozytywną energię, pewnie z powodu szczęśliwych wspomnień. Ciągle miałam wyrzuty sumienia, że tak łatwo pozbyłam się rodzinnego domu.

Mąż, nie mogąc patrzeć, jak się martwi, zrobił jej pewnej niedzieli niespodziankę i zawiózł razem z dziećmi do Rosmosegaard. Okazało się, że farma znów jest na sprzedaż. Ida wiedziała, że to był znak. Bez namysłu ją odkupili i, porzucając pracę w mieście, przeprowadzili się na wieś. Wszystko układało się znakomicie – z czasem otworzyli na miejscu sklep z antykami. Interes szedł doskonale, a całość ogarniał głównie mąż. Do czasu aż... postanowili się rozejść.

Ida została sama. Na pięknej farmie, z dwójką dzieci i firmą, o prowadzeniu której miała mgliste pojęcie. Owszem, znała się na rzeczach pięknych i starych, ale już załatwianie wszelkich papierków, pozwoleń, ściąganie mebli z zagranicy było dla niej czarną magią. – Usiadłam zrozpaczona i nie wiedziałam, co z tym wszystkim zrobić, przecież nie dam sobie rady i do tego jeszcze ten lęk przed lataniem. A już wtedy wiele rzeczy sprowadzaliśmy z Chin.

Kiedy żal i złość jej przeszły, postanowiła jednak spróbować. Wsiadła do samolotu z drżącym sercem i ruszyła po nowe zamówienia do Chin. Szybko zniknęły lęki, a Ida odkryła, że wyszukiwanie antyków (nie tylko w Azji) to jej największa pasja i że może z tego utrzymać i dom, i rodzinę.

Najbardziej lubi rzeczy ze środkowej i północnej części Chin. Znajduje prawdziwe perełki. – Na północy tego kraju klimat jest równie ostry jak u nas w Skandynawii. Meble stamtąd są surowe, proste, ale lekkie. Uwielbiam je. Mają takie kolory i faktury, że można wręcz poczuć ich wiek – opowiada. Tak się w nich zakochała, że postanowiła przy okazji na nowo urządzić swój dom. Remont okazał się generalny, bo farma była w fatalnym stanie. Wymieniła drzwi, okna, zreperowała ściany i pozbyła się części starych, ciemnych, przygnębiających mebli. Teraz ma farmę urządzoną w oszczędnym stylu skandynawskim – jasne kolory, dużo surowego drewna – gdzieniegdzie z chińskimi meblami. Ale nie powiedziała ostatniego słowa. Chce dodać do tego współczesną sztukę i dizajnerskie dodatki.

I tak dzięki antykom Ida Rosenvinge Thürmer znalazła szczęście. Jest jeszcze jedna rzecz, o której nie wspomniałam – przy okazji podróży poznała nową miłość, dziennikarza, zagranicznego korespondenta, który razem z nią zamieszkał na farmie.
PS Ważne dla wszystkich, którzy chcieliby odwiedzić sklep Idy: Dania, Almevej 150, 3250 Gilleleje, Rosmosegaard Antik. W weekendy można wpadać bez zapowiedzi, w tygodniu musimy się wcześniej umówić.

Tekst: Louise Kamman Riising/ House of Pictures
Tłumaczenie: Katarzyna Sadłowska
Fotografie: Pernille Kaalund/ House of Pictures

reklama