Pasję zbierania właściciela widać w całym domu.
To, że Andrzej pozwala wszystkim chodzić po cennych kobiercach, nie robi wrażenia tylko na psie. Każdy inny czuje respekt przed sztuką i dawnymi czasami.
Ojciec pana Andrzeja, artysta malarz, dzielił sztukę na taką, która siedzi i taką, co się przewraca. Jeśli elementy idealnie do siebie pasowały, mawiał, że sztuka „siedzi”. W domu Andrzeja i Ewy wszystko siedzi, choć na pierwszy rzut oka to zbieranina różnych dziwnych przedmiotów, plecionka materiałów i kolorów, które normalnie by się gryzły. Co ciekawe, te rzeczy z rodowodem zostały zamknięte we wnętrzu bardzo nowoczesnym. I to też "siedzi". Nawet bardzo.
Dom, zaprojektowany przez znanego warszawskiego architekta, to imponująca geometryczna budowla z wapienia. Wapień pojawia się też w środku i nadaje całości amerykańsko-prowansalsko-śródziemnomorski charakter – każdy ma tu podobno inne skojarzenia. Po kamień jechali całą rodziną na Wyżynę Lubelską. Okazało się, że znajomy zamyka właśnie kopalnię wapienia i uda się im załapać na ostatnią partię. W urządzaniu pomagał przyjaciel, architekt wnętrz Jacek Kawiecki. – Tak dobrze nam się rozmawiało, że dziś trudno powiedzieć, kto co wymyślił – mówi Ewa. To ona uparła się, by usunąć ściany między kuchnią a jadalnią, bo jak mówi, nie miała zamiaru gotować na wygnaniu. Zresztą i tak wszyscy zawsze siedzą w kuchni i burzliwie dyskutują. Tak burzliwie, że połamały się stołki barowe, bo goście w czasie trudnych rozmów dla ukojenia nerwów się na nich bujali. Teraz muszą stać wokół wyspy.
W domu jest wyraźny podział. – Sztuka to działka Andrzeja. Moją jest najwyżej sztuka mięsa – śmieje się Ewa. – Jesteśmy dłubkami. Ja dłubię w tkaninach, szyję torebki, robię biżuterię. Mąż majsterkuje, ale głównie jest zbieraczem. Andrzej, biolog z wykształcenia, został chyba miłością do niezwykłych przedmiotów naznaczony. Pewien astrolog, patrząc na datę i miejsce jego urodzenia, powiedział, że to kolekcjoner rzeczy pięknych.
Większość zbiorów zapoczątkował jeszcze jego ojciec. Andrzej dopełnia teraz dzieła. Ale nie używa górnolotnych słów – o niezwykłych kobiercach i ręcznie tkanych torbach z różnych regionów Azji mówi pieszczotliwie: szmaty. Ceramikę nazywa skorupami. – Wzrusza mnie, że mąż pozwala chodzić po dywanach – zamyśla się Ewa. – Na początku było to dla mnie jak chodzenie po obrazie, ale już się nauczyłam traktować sztukę w sposób nienabożny.
Z kolei przyglądanie się torbom to jak medytacja. Zwłaszcza przy sprzątaniu gapię się na sploty, łączenie kolorów, wyobrażam sobie, kto je robił i co śpiewał podczas pracy. W takiej "szmacie" jest więcej historii niż w obrazie. Oprócz szmat są też zbiory japońskich rycin, polskich obrazów, mozaik, małych rzeźb (Marcina Rząsy), naczyń z kamienia i metalu, tac, świeczników i starych pięknych syfonów stołowych. Andrzej kolekcjonuje też wspaniałe historie o przedmiotach. – Gdy przychodzą goście, sypie nimi jak z rękawa – opowiada Ewa.
W domu jest kilka tajemniczych miejsc. Na przykład wieża okupiona gorącymi dyskusjami z architektem. Andrzej chciał mieć swoje miejsce do dumania. Choćby maleńkie. I z widokiem. Architekt kręcił nosem, bo – wiadomo – mogła na tym ucierpieć bryła budynku. Wreszcie przyjaciele podsunęli argument ostateczny: czyj to będzie dom, twój czy architekta? I wieżyczka stoi. Z zielonym wygodnym fotelem i widokiem na trzy strony świata. Drugą batalię stoczyli o łazienkę. Według projektu była tak mała, że nie mieściła się w niej wanna. Powiększyli ją więc o „doklejony” do budynku kubik i wannę wstawili. Tyle że teraz prawie z niej nie korzystają, bo nie chce im się czekać, aż trzysta litrów napełni się wodą.
Mozaikę z przedmiotów, faktur i kolorów uzupełnia widok za oknem – cudne trawy, które co roku robią im psikusa, bo rosną dużo wyższe, niż podaje instrukcja i zasłaniają widok. Fascynujących przedmiotów nie brak też w ogrodzie. Stoi w nim na przykład zegar słoneczny – pomnik ku pamięci taty Ewy – zrobiony przez przyjaciela Andrzeja, kamieniarza i zwariowanego astronoma Ryszarda Szemraja. W postumencie zegara jest szczelina, przez którą dokładnie w rocznicę śmierci taty pada słońce i oświetla inskrypcję na tabliczce.
– Mamy tutaj tak pięknie, że prawie nie wychodzimy. Trochę towarzysko zdziczeliśmy – wyznaje Ewa. Wracamy do salonu. We wnętrzu wypełnionym wiekowymi materiałami zupełnie inaczej roznosi się dźwięk. I ten zapach. Stare rzeczy inaczej pachną.
Tekst: Michalina Kaczmarkiewicz
Stylizacja: Basia Dereń-Marzec
Fotografie: Cezary Hładki