Niewiele brakowało, a ten dom byłby zupełnie zwyczajny. Jak to się stało, że fascynuje i przyciąga wzrok – o wielkim wyzwaniu opowiadają architekci Magdalena Ignaczak i Jacek Kunca.
Teoretycznie zlecenie było jasne – Magdalena Ignaczak i Jacek Kunca (JM Studio Architektoniczne) mieli zaprojektować wnętrza domu i ogród wokół niego. Jednak już podczas pierwszych odwiedzin przekonali się, że trzeba będzie zrobić znacznie więcej. Budynek był zbyt niski w stosunku do otaczających go domów i wysokich dębów, a okna wychodziły na najmniej atrakcyjne części dużej, ale wyjątkowo wąskiej działki. Również rozplanowanie wnętrza pozostawiało wiele do życzenia.
Dom nie miał szczęścia, kilka lat stał niedokończony i opuszczony. Należało więc podjąć radykalne decyzje. Najpierw były długie rozmowy z właścicielami o ich życiu, planach. W najdrobniejszych szczegółach ustalali, co jak ma wyglądać – od doboru mebli kuchennych po rośliny w ogrodzie. Potem ostro zabrali się do pracy.
Największym wyzwaniem okazał się stumetrowy salon, z którego wchodziło się do innych pomieszczeń. Przypominał raczej ogromny hol z fantazyjnymi schodkami. Architekci wstawili komin, który podzielił wnętrze na salon właściwy i hol, nad którym zbudowali antresolę (pierwotnie sufit był na wysokości sześciu metrów). Dodali też pralnię, pokój gościnny i eleganckie wejście z garażu.
Magdalena i Jacek wprowadzili charakterystyczne dla ich projektów dźwigary. Raz, że fantastycznie obniżają wnętrze, dwa, że dodają mu tego „czegoś”. Ponieważ z salonu nie udało się wyrzucić drzwi do pokoju dziecięcego i łazienki, zamaskowali je ażurowym chińskim parawanem, który ciekawie przepuszcza światło. Niewtajemniczeni myślą, że tak właśnie miało być. Przybył kominek, oczywiście największy z możliwych, bo, jak twierdzą architekci, dzięki niemu tak przestronne wnętrze nabiera lepszych proporcji.
Jednak dom zyskał wyraz dopiero po dodaniu elementów z kamienia. To one sprawiły, że utracił wymuskaną gładkość, a nabrał... drapieżności. – Przyjęliśmy zasadę, że wszędzie tam, gdzie kamień jest we wnętrzu, pojawia się też po drugiej stronie ściany, na elewacji – tłumaczy Magda.
Willa w lesie to kłopot nie tylko ze światłem. Okoliczne dęby przypominały raczej zapałki z kitkami u góry. Stąd pomysł obsadzenia terenu rododendronami. Pięknie kwitną, doskonale też czują się w ciemnym, mokrym i kwaśnym lesie. Aby nie było monotonnie, dodano jeszcze hortensje.
– Gdybyśmy ten dom projektowali od początku, wyglądałby pewnie zupełnie inaczej – zastanawia się Jacek. – Ale kiedy z wad uczynimy zalety, jest szansa na stworzenie czegoś niepowtarzalnego. Spokojnie moglibyśmy sami tu zamieszkać.
Tekst: Krystyna Kopytko
Fotografie i stylizacja: JM Studio Architektoniczne
reklama