U właścicieli Belbazaar

Etniczne

Dwa razy połączyła ich miłość. Najpierw do siebie nawzajem, a potem do indyjskich mebli. Dzięki temu zostali razem na dobre i złe, w domu i w pracy.

Justyna i Lars znają się już ho, ho, ho..., ale małżeństwem są od kilku miesięcy. Zanim przysięgli sobie miłość i wierność, zdążyli wychować i wyprawić w dorosłość syna i wybudować dom. Dopiero potem zajęli się sobą. W czerwcu, w nowojorskiej kapliczce w Central Parku, wzięli ślub. Dlaczego tam? Bo musiało być wyjątkowo, skoro tak długo zwlekali z tą decyzją, a Nowy Jork jest prawie jak ich drugi dom. Od lat spędzają tu urlopy. Zawsze udane.

Wielu się zdziwi, że można wypocząć w wielkim, gwarnym, zatłoczonym mieście, ale Justyna i Lars spokojem cieszą się na co dzień w podwarszawskim domu, w towarzystwie swoich ukochanych psów. Najstarszy Duduś to doberman, Tosia – japoński pies bojowy, a Misiek – przydrożny kundel cudem wyratowany od ukamienowania. Na ten okrutny pomysł, Bóg raczy wiedzieć z jakiego powodu, wpadli okoliczni rolnicy. Widząc to Lars, rosły mężczyzna – metr dziewięćdziesiąt wzrostu – pogonił chłopów, a wystraszonego na śmierć psa zabrał do domu. Misiek dostał wielką budę z kojcem i mnóstwo miłości.

– Na początku trochę się obraził i nie chciał wychodzić z budy, więc Lars wchodził do niego i robił mu psychoterapię – wspomina Justyna. Poskutkowało. Ale wracając do właścicieli – oboje byli związani zawodowo z urządzaniem wnętrz i dosyć często zmieniali wystrój domu. Kilkakrotnie przestawiali ściany, trochę częściej je przemalowywali. Pewnie dlatego, że w tej kwestii rzadko bywali jednomyślni. Najpierw rządziła biel, bo Lars lubi taki skandynawski, jasny styl i za nic nie chciał słyszeć o zmianach.

W końcu jakimś sposobem Justynie udało się ozdobić ściany i sufit intensywnym angielskim różem, ale z takim wściekłym kolorem żyć się nie dało. Jeszcze raz przemalowała więc wszystko, tym razem na swoje ulubione kakao z pianką, ziemiste szarości, brudne rozmyte róże. Ten pomysł Lars powitał z ulgą. Czy była to kobieca przebiegła gra, by dopiąć celu – zapytacie. Justyna w tej sprawie milczy jak grób.

Kolejnym problemem okazał się stół. Za nic nie mogli dostać takiego, który by im odpowiadał. Znaleźli go dopiero w... Indiach. Przyjaciel Larsa, Duńczyk od wielu lat związany duszą, sercem (ma dwie adoptowane hinduskie córeczki) i interesami z Indiami, zaraził ich miłością do egzotycznego drewna i prostych robionych tam mebli. Tak im przypadły do gustu, że nie tylko kupili sobie kilka do domu, ale wpadli na pomysł, że będą je sprowadzać i sprzedawać w Polsce.

Otworzyli firmę Belbazaar. Mają już trzy sklepy – dwa w Warszawie i jeden w Lublinie. Indyjskie meble robione są głównie z bardzo trwałego palisandru i akacji indyjskiej, rzadziej z drzew mango rosnących na specjalnych plantacjach. Większość rzeczy wytwarzana jest w Radżasthanie, który słynie od wieków z doskonałych rzemieślników. Ale co tu dużo mówić – Lars i Justyna mają meble, które sami sprzedają. O lepszą rekomendację chyba trudno.


Tekst i stylizacja: Kasia Mitkiewicz
Fotografie: Michał Przeździk

reklama