Do Agnieszki i Krzysztofa często zaglądają goście. Nic dziwnego, że tak dobrze czują się w ich domu, w końcu sami pomagali go urządzać.
Właśnie wpadli znajomi z Poznania. W weekend przyjeżdża ciotka i kuzyni z Paryża, a tuż po Wielkanocy już zapowiedział się wujek z Indii. Stumetrowy dom w Luboniu, w którym Agnieszka i Krzysztof mieszkają od siedmiu lat, nie zawsze mógł pomieścić całe towarzystwo. Bez dwóch zdań potrzebny był remont.
Na początek zaadaptowali strych i przenieśli tam mniej potrzebne rzeczy. Dzięki temu zrobiło się więcej miejsca w sypialniach. Przy okazji postanowili co nieco pozmieniać. Na pytanie, kto dom urządzał, Agnieszka śmieje się, że lista zasłużonych jest długa. – Wszyscy razem z nami wyszukiwali meble i drobiazgi i to w bardzo różnych dziwnych miejscach – opowiada.
Wujek Krzysztofa, który jest Hindusem, zaraził ich miłością do Orientu. Agnieszka zrezygnowała nawet z prowadzenia galerii z muszlami, koralikami i biżuterią i otworzyła w Poznaniu sklep indyjski. Wreszcie poczuła się jak ryba w wodzie. Zaczęła sprzedawać barwne batiki, gobeliny, malowane płótna, meble z egzotycznego drewna i mnóstwo dodatków.
Z czasem orientalne drobiazgi pojawiły się w domu. Najpierw rzeźbiony indyjski parawan jako zagłówek w sypialni. Zrobiony jest z drzewa różanego i wypełnia pokój delikatnym zapachem. Obok stanął mniejszy, a nad nim wisi płaskorzeźba z hebanu. Jeśli się jej przyjrzymy, zobaczymy erotyczne sceny przypominające rzeźby ze słynnych hinduistycznych świątyń w Khajuraho.
Kredens do salonu wypatrzyła z kolei przyjaciółka w jakiejś malutkiej wsi pod Gnieznem. Stał wśród sterty rupieci na strychu i niszczał. Swoją historię mają nawet kuchenne blaty. Powstały z belek dwustuletniej drewnianej chałupy, którą znalazł im... sąsiad. Właścicielka domu, starsza pani, długo nie chciała nikomu go sprzedać, aż w końcu zupełnie się rozpadł. To, co ocalało, czyli stertę drewna, zabrała Agnieszka. Zaprzyjaźniony majster oczyścił belki i oszlifował, a potem wyciął z nich blaty.
Wychowanie córek, Weroniki i Zosi, tak ją wciągnęło, że zrezygnowała z pracy. Dzięki temu miała też więcej czasu na dopieszczenie domu. Żeby było przytulnie, uszyła kolorowe patchworki i powiesiła je nad schodami, w wazony powstawiała suszki. Cały czas szuka starych przedmiotów. Nieraz odwiedza warszawskie Koło, częściej poznański targ staroci, Starą Rzeźnię Garbary, gdzie co tydzień przychodzi nawet kilka tysięcy ludzi. Potem te zniszczone, zakurzone, często niekompletne przedmioty oddaje do odnowienia.
Uważa, że jej najlepszym pomysłem było zrobienie ogromnego okna w salonie. Chciała, żeby dom, choć nieduży i urządzony ciężkimi meblami, wydawał się jasny i przestronny. Z salonu może też obserwować bawiące się w ogródku córki. Ale nie tylko. Ponad murkiem okalającym dom widać mały owocowy sad. – Gdy kwitną brzoskwinie, aż nie chce się odchodzić od okna – wzdycha Agnieszka.
Tekst: Monika A. Utnik, Agata Drogowska
Stylizacja: Agata Drogowska
Fotografie: Norbert Banaszyk/DADA
reklama