Czasami nad ranem dzikie bażanty pukają im w okna. Innym razem budzą ich pohukiwania puszczyka. Tak to jest, gdy mieszka się pod lasem. Monika i Piotr Sitarscy mają słabość do zwierząt. Szybko wyczuły to okoliczne koty, które chmarami wpadają do nich na śniadanie.

Jak na miłośników zwierzyny przystało, dom mają w miejscu idealnym – z widokiem na Las Kabacki. I pomyśleć, że o ich przeprowadzce zdecydował przypadek. Kiedy Monika i Piotr szukali większego mieszkania, trafili na segment w Józefosławiu. Tak ich zachwycił spokój oraz najbliższe otoczenie domu – las, pola i ogród z trzech stron – że argumenty posypały się same. Ale ostatecznie przesądził jeden. Z Józefosławia pod Warszawą ma blisko do swojej stajni, bo konie to miłość i praca Moniki.

O takich osobach jak ona mówi się „urodzeni w siodle”. Monika jeździ już ponad ćwierć wieku. Po drodze zdobyła wiele nagród: Mistrzostwo Warszawy, Mazowsza, a nawet Polski w ujeżdżaniu. Teraz trenuje zawodników i swoje trzy konie. Codzienny rytuał to czyszczenie, pielęgnacja i trening wierzchowca – z każdym pracuje przez godzinę. – Dzięki przeprowadzce poza Warszawę stałam się spokojniejsza, zwierzęta to wyczuwają i bardziej mi ufają. A koń, który ma zaufanie do trenerki, potrafi się odwdzięczyć na zawodach. Zrobi wiele, by wygrać – opowiada Monika.

Ze swoim ulubionym Chasytem są nierozłączni od ośmiu lat. Monika wychowała go od źrebaka. To ona pierwsza założyła mu siodło. To ona zaszczepiła w nim ducha walki, bo spokojne zwierzę nie zapowiadało się na championa. Ona w końcu doprowadziła go do poziomu Grand Prix. – Świetnie się rozumiemy. Chasyt rozpoznaje mnie po krokach, po głosie. Gdy tylko się zbliżam do stajni, już z daleka słyszę jego powitalne rżenie. Nigdy nie zrzucił mnie z siodła, a to dowód wielkiej przyjaźni – opowiada Monika. – Gdybym jeszcze mogła budzić się rano i widzieć padoki, po których chodzą konie. Chciałabym mieć własny ośrodek jeździecki – marzy.

Ale poza końmi ma jeszcze jedną słabość – do Dalekiego Wschodu. W niedzielę w domu Moniki i Piotra zawsze pachnie cynamonem, to już rodzinna tradycja, że tego dnia wspólnie pieką szarlotkę. Ten orientalny aromat zmieszany z zapachem kolonialnych mebli przywodzi im na myśl dalekowschodnie podróże – do Indii, Malezji, Singapuru, gdzie spędzili miesiąc miodowy. Tak bardzo polubili orientalną kuchnię, że Monika wróciła do Tajlandii na kurs gotowania. Jej popisowym daniem jest makaron sojowy Migo Reng z krewetkami i ogromną ilością warzyw. Ale i szarlotka smakuje u niej równie wyjątkowo.


Tekst: Sylwia Urbańska
Fotografie i stylizacja: Joanna Siedlar

reklama