Zabytkowy dworek w Jajkowicach zmienił ich nie do poznania. Janusz Józefowicz, szef Teatru Buffo, tu jest farmerem. Ma dwa traktory, marzy o krowie. Natasza Urbańska sadzi drzewa.

Janusz: Moja tęsknota za wsią wzięła się jeszcze z dzieciństwa. Był czas, że mieszkałem z tatą, który jako lekarz często musiał się przenosić, a ja z nim. Nasze menu było proste: zsiadłe mleko, ziemniaki i jajka sadzone. W niedzielę jeździło się do Bełżyc do restauracji na obiad i to była jakaś odmiana. Teraz, ilekroć z miasta wracam do Jajkowic, czuję się szczęśliwy. Cisza, spokój. Nawet telefony komórkowe nie dzwonią, bo nie ma zasięgu.

Natasza: Jak kupiliśmy dom, pomyślałam: „Boże, ile będę miała sadzenia!”. Co roku kolejne drzewka, pod nosem las nam rośnie, a w nim modrzewie, brzózki i świerki. Na jesieni cięłam krzewy, sprzątałam ogród, aż zrobiły mi się bąble. Byliśmy z Januszem mokrzy od grabienia liści. Nasza córka Kalinka dzielnie nas wspierała ze swoimi grabkami. Wiosną znów mamy pełne ręce roboty.

Janusz: Natasza świetnie się odnalazła na wsi. Nie należy do kobiet, które szukają rozrywki w dyskotekach czy klubach. Zresztą oboje najlepiej się czujemy w środowisku staruszków, gdzie średnia wieku wynosi 70 lat!

Natasza: Pojechaliśmy kiedyś do Baden-Baden. Sami emeryci, nikt nas nie zaczepiał i nagle się okazało, że to wolne tempo nam odpowiada.

Janusz: To może źle wróżyć naszej starości. Dopiero wtedy zaczniemy szaleć.

Natasza: Dyskoteki, o matko! Chociaż nigdy bym się nie spodziewała, że tak chętnie osiądę na wsi. Nawet lubiłam zgiełk miasta, czułam się w nim jak ryba w wodzie, wyskoczyłam do sklepu, coś załatwiłam. Bałam się, że będę żałowała wyjazdu z Warszawy. Ale zachowaliśmy tam mieszkanie, więc wieś jest odskocznią. Potrafię już cieszyć się jej spokojem, nawet kretami, które ryją. Nie jest tak, że przyjeżdżamy i odpoczywamy. Zawsze jest mnóstwo do zrobienia.

Janusz: Wieś to magia. W tym roku zaczniemy siać zboże, latem będziemy kosić swoją pszenicę i żyto. Mamy własne mleko, jajka, mięso, owoce, warzywa, nie mówiąc o ziemniakach. Wystarczy posmakować rosołu, który robimy z naszej gęsi, kaczki czy kury. To smaki z dzieciństwa, jakich dzisiaj już się nie pamięta. Jest takie powiedzenie, że Pan Bóg wymyślił jedzenie, a diabeł kucharza, w związku z czym staramy się, aby to, co jemy, było nie tylko proste, ale i zdrowe.

Natasza: Janusz zaraził mnie tą ekologią. Ostatnio zagniatamy własny makaron do rosołu, bo inaczej smakuje niż kupny. Głównie robimy to z myślą o Kalince, żeby się zdrowo odżywiała. Najpierw pojawiły się kury, potem gęsi, kaczki, króliki, kozy. Janusz chciał też krowę, z czym walczę do dzisiaj.

Janusz: Z krową ustąpię, z konia nie zrezygnuję!

Natasza: Nie zbliżę się do niego! Mam uczulenie. Kiedyś w Wiedniu mąż zabrał mnie na romantyczną przejażdżkę dorożką. Spuchłam, miałam czerwone oczy. Poszliśmy potem do muzeum, oglądałam dzieła wielkich mistrzów, zalewając się łzami. Janusz ciągle mnie czymś zaskakuje. Odkrywam w nim teraz farmera, który chciałby mieć prawdziwe gospodarstwo.

Janusz: Mam już dwa traktory.

Natasza: I ruską banię, w której się hartujemy. Kiedyś przy trzaskającym mrozie wyszedł z niej prosto do lodowatego przerębla w naszym stawie. Ja dopiero po wielu próbach odważyłam się po bani schładzać w jeziorku z rybkami.

Janusz: Na razie trzymamy w nim karpie, parę szczupaków, trochę karasi, które już odławialiśmy. Kiedy nasi goście zgłodnieją, dostają wędkę i sami muszą sobie złapać jedzenie! (śmiech)

Natasza: Janusz przyrządza świetne wiśniówki i śliwowice, które rozdaje przyjaciołom i rodzinie. Największą frajdę sprawia mu, że innym smakują.

Janusz: W robienie nalewek wkładam całe swoje artystyczne serce i mam nadzieję, że to się czuje. Przyrządzam je ze wszystkiego, co u nas rośnie. Powiem nieskromnie, że jestem w tym bardzo dobry. Robię, na przykład, świetną nalewkę z jaśminowca, owoców głogu i koniczyny.

Natasza: Wyznaję zasadę, żeby nie wtrącać się do jego nalewek. A on nie miesza się do tego, co sadzę w ogrodzie. O wielu rzeczach decydujemy wspólnie, a ja odpowiadam za realizację pomysłów.

Janusz: Wygląda to tak, że przychodzi ekipa, stawia ścianę i w momencie, kiedy już kończy, Natasza mówi, że trzeba ją zburzyć i postawić gdzie indziej. Wyremontowała kuchnię i jak zrobiło się pięknie, postanowiła, że przeniesie ją w inne miejsce.

Natasza: Ciągle odkrywam nasz dom. Uznałam, że kuchnia powinna być od strony tarasu, z dużym stołem dla gości. Prowadzenie dwóch domów jest trudne. Ale jak nadarza się okazja, żeby wyjechać na wieś, zaraz znika zmęczenie, nic nie jest ważne.

Janusz: Kiedy mamy wolną chwilę, pędzimy do Jajkowic, nawet w nocy po przedstawieniu. Przyjemnie rano się obudzić i słyszeć ptaki, choć bywają denerwujące. O świcie tak się drą, że mam czasem ochotę złapać strzelbę i je uciszyć. Z drugiej strony to jest piękne, gdy samce bulgoczą i zalecają się do samic. Jeśli dopisze aura, być może wybierzemy się ze znajomymi na spływ Pilicą. Popłyniemy do Nowego Miasta, gdzie jest fajna baza i smaczne jedzenie z grilla. Może uda się zaliczyć wywrotkę kajakiem.

Natasza: Łatwo tak Januszowi mówić, to typowy Rak, całymi dniami może siedzieć w wodzie. Ja nie boję się pływać tylko pod warunkiem, że mam blisko do brzegu i grunt pod nogami. Jako Lew do wody się raczej nie garnę. Niektórzy pytają, czy Rak z Lwem to dobry tandem. Jak widać, fantastyczny. On w wodzie, ja na lądzie. Jakoś sobie radzimy.


Wysłuchała: Elżbieta Pawełek
Fotografie: Bartosz Krupa/East News, Archiwum rodzinne

reklama