mieszkanie Anny Dziewit-Meller

Rzeczy bardzo osobiste – mieszkanie Anny Dziewit-Meller urządzone rodzinnymi pamiątkami

Znani i lubiani w domu

Anna Dziewit-Meller urządziła mieszkanie bez żadnego planu. Meblami po stusześcioletnim stryju, drobiazgami z drugiej ręki i z podróży oraz mnóstwem książek.

reklama
jak mieszka Anna Dziewit-Meller

Trochę dziwne to wasze mieszkanie.

Było jeszcze dziwniejsze. Składało się z dwóch części połączonych korytarzami – można było po nim biegać w kółko. Ma też niezwykłą literacką historię. Przez lata mieszkał tu świetny tłumacz, poeta i pisarz Antoni Marianowicz, który dał Polakom „Alicję w Krainie Czarów”. Kupiliśmy je od jego żony, pani Rity, choć wcale tego nie planowaliśmy. Agentka miała nam znaleźć coś do wynajęcia, ale zaproponowała, żebyśmy przy okazji zajrzeli do mieszkania z duszą. Przyszliśmy z przyjaciółmi z Gruzji i jak pani Rita, urodzona w Odessie, usłyszała ich piękny rosyjski, oszalała z radości. Poczuła do nas sympatię, a widząc, jak jesteśmy mieszkaniem oszołomieni, obniżyła cenę. Wzięliśmy więc wieloletni kredyt i kupiliśmy je, trochę po wariacku.

Jakoś je przerabialiście?

Dopiero niedawno zamknęliśmy jeden korytarz, a z dawnej służbówki zrobiliśmy pokój dla ośmiolatka Gustawa. Chciał wyprowadzić się od młodszej siostry Basi. Poza tym nic nie zmienialiśmy. Mieszkanie jest w przedwojennej kamienicy, całkiem niedzisiejsze. Teraz łączy się kuchnię z salonem w wielką, otwartą przestrzeń. A nasza kuchnia jest mała, za to z oknem…

…i widokiem na Pałac Kultury.

Oraz dachy pobliskich kamienic. Drugi korytarz – szeroki hol, zmieniliśmy w bibliotekę. Jedną z kilku w domu, bo oboje z mężem gromadzimy dużo książek. Co rok, dwa pojawia się pytanie, gdzie dać kolejne półki. Mamy je w sypialni, u dzieci, w WC, tylko w łazience po remoncie jeszcze nie zdążyłam żadnej powiesić. Nie wiem, ile ich jest, ale mnóstwo, mimo że nadwyżki regularnie zawozimy do biblioteki w Reszlu na Warmii.

mieszkanie Anny Dziewit-Meller
mieszkanie Anny Dziewit-Meller


Półki romby w salonie są najbardziej oryginalne.

Zachwyciłam się w internecie zdjęciem podobnych i poprosiłam stolarza, żeby nam takie zrobił. Wcześniej była tu wnęka, w której pani Rita powiesiła obrazy. Biblioteka jest superpojemna i bardzo efektowna. Wygląda ładnie, nawet jeśli nie ma tam porządku. Robię na jej tle wszystkie nagrania na mój portal o książkach BukBuk.pl.

Twoje miejsce w domu to właśnie salon?

Mamy dwójkę dzieci, więc żadne z nas nie ma „własnego pokoju”. Moje biurko wjechało do sypialni i tam mam roboczy kącik. Marcin pracuje przy stole w dużym pokoju. Często siadam też do pisania w kuchni, bardzo ją lubię, bo także u nas jest sercem domu.

A masz jakieś swoje rytuały czy zwyczaje z tym związane?

Przedtem odprowadzaliśmy dzieci do szkół i mieliśmy te sześć godzin na pracę i dla siebie. Teraz, przez pandemię, wszystko rozłazi się w szwach, a każdy tydzień jest inny. A rytuały? Czasem czytam o koleżankach i kolegach, którzy wkładają kimona, parzą herbatę, i bardzo im zazdroszczę. Ale chaos, w którym działam, i tyle srok, które trzymam za ogony, powoduje, że sama ich nie mam. Rytuałem jest umycie zębów i przebranie się z piżamy.

Piszesz o ciężkich tematach. Jak wracasz do równowagi?

Miejscem mocy jest dla mnie szkoła jogi trzy piętra niżej. To było regularne święto, że kilka razy w tygodniu szłam tam na sesję. Teraz ćwiczę w domu. Bo w zasadzie bardziej niż o miejsce chodzi o czynność. Stanie na głowie zmienia perspektywę, a joga pozwala zadbać o kręgosłup, co dla osoby, która dużo siedzi, ma kluczowe znaczenie. Bardzo lubię też spacery. Jestem perypatetyczką, dobrze mi się myśli w trakcie chodzenia. Jak praca idzie ciężko, wiem, że trzeba się przejść. Uwielbiam „Zew włóczęgi. Opowieści wędrowne” Rebeki Solnit i uważam, że wiele w tej książce fragmentów o mnie. 

W mieszkaniu Ani i Marcina każdy przedmiot ma swoją historię. Wystarczy na niego spojrzeć i wracają wspomnienia.

Co było ważne, gdy się urządzaliście?

Zrobiliśmy to w stylu „random” – rzeczami, które dostaliśmy, kupiliśmy z drugiej ręki, odziedziczyliśmy czy przywieźliśmy z podróży. Meble w salonie są po stusześcioletnim stryju mojego męża. Żyrandol dawno temu kupiliśmy w Stambule, na uliczce ze starociami przy placu Taksim. Kosztował sto dolarów i wiozłam go w podręcznym bagażu, nie wiem jak. Różowy fotel zobaczyliśmy kiedyś na wystawie sklepu i choć jest już stary, nie mamy serca z nim się rozstać. Podobnie jak ze stolikiem kawowym kupionym w sklepie Łukasza Modelskiego DDR. A miał być na chwilę. Plakat z „Dantona” Marcin zabrał z domu rodzinnego, bo jego ojciec był konsultantem przy tym filmie. Natomiast stare talerze z sentencjami po niemiecku, które stoją na półach z książkami, mam po prababci. Były ze mną w każdym domu. To wszystko rzeczy bardzo osobiste.

A tam w etażerce, co trzymacie?

Zdobycze z podróży. Raz Marcin leciał do Gruzji rządowym samolotem i dzięki temu mógł przywieźć srebrną cukiernicę Norblina, wypatrzoną na targu w Tbilisi. Niesamowite, że zawędrowała tam kiedyś z Warszawy, a potem tu wróciła. Lubię przedmioty z historią, często kupowane za niewielkie pieniądze. Jak obraz z chłopcami, który wypatrzyłam na jakiejś feministycznej imprezie. Spytałam artystkę, ile kosztuje. A ona mówi: pięć. Zmartwiłam się, że nie mam pięciu tysięcy, ale okazało się, że chodzi o pięć… stów. Ma w sobie kojącą atmosferę.

marcin meller anna dziewit mieszkanie

W naszym mieszkaniu nigdy nie było myśli przewodniej. Chyba nie przywiązujemy do tego wagi. Ono ma pewnie znacznie większy potencjał, ale nam absolutnie wystarcza. Jest takie nasze.

Jak Śródmieście. Wrosłaś w tę dzielnicę?

W Warszawie zostanie tutejszym jest proste. Podobnie jak na moim rodzinnym Śląsku. Pojawiliśmy się na tej ulicy jako zupełnie obcy kilkanaście lat temu i już jesteśmy swoi. Kiedyś myśleliśmy, żeby sprzedać to mieszkanie, ale miałam wątpliwości – bardzo lubię naszą ulicę, sąsiadów, lubię tu żyć. Dobrze mi na Mazurach, gdzie mamy dom i jak wielu ludzi w tym roku zastanawialiśmy się, czy nie wynieść się tam na stałe, ale byłam hamulcową tego pomysłu. Chyba nie jestem jeszcze psychicznie gotowa, żeby opuścić Warszawę, za bardzo bym za nią tęskniła. Fajnie się obudzić, słysząc śmieciarkę, tu są moi przyjaciele, rodzice, brat, no i moje miejsca, knajpki, trasy spacerowe.

Ponoć bledniesz też na myśl o emigracji.

Nie wyobrażam sobie życia poza Polską. Nigdy nie wyjechałam na dłużej niż półtora miesiąca. To moje miejsce, moje kody językowe, a ja pracuję w języku i piszę o Polsce dla Polaków, po polsku. Tu znam się najlepiej na wszystkim.

Z pisarką i dziennikarką Anną Dziewit-Meller rozmawiała Agnieszka Wójcińska

> Przeczytaj także: O życiu wśród książek opowiada pisarka Agata Tuszyńska <

ZDJĘCIA: Budzik studio

jak mieszka Anna Dziewit-Meller
jak mieszka Anna Dziewit-Meller i Marcin Meller