Beata Kawka opowiada o swoim domu
Kiedy aktorka Beata Kawka myśli „dom”, widzi ten babci Stasi. Mały, drewniany, zagubiony wśród pól, gdzie żyła jak królewna.
Mały, poniemiecki domek w Augustowie, koło Szubina, a w nim dwa pokoiki z kuchnią. Tak mieszkała babcia. W kuchni żeliwny piec, na którym dziadek piekł nam plasterki ziemniaków. Przy domu ogródek. Babcia sadziła pomidory, czosnek, zielony groszek. Tam spędziłam pierwsze lata życia. Bawiłam się konewkami, po podwórku chodziły kaczki, na maneżu konie. A ja z babcią szłam rano doić krowę. Smak świeżego mleka, tak samo jak gorącego chleba, bułki drożdżowej albo wędzonych na poddaszu wędlin pamiętam do dziś. Szukam tych smaków w ekologicznych sklepach, wącham, próbuję. Przeważnie się rozczarowuję. Ale czasem znajduję. I wtedy się wzruszam.
Mama mojej mamy pochodziła z Ukrainy. Przyjechała do Polski za mężem. Była silną osobowością, ale i ciepłą osobą. Wszyscy do niej lgnęli. W tym małym domu wychowywała pięcioro swoich dzieci. I mnie na przyczepkę. Bo zanim przeprowadziliśmy się do Inowrocławia, gdzie tata, zawodowy żołnierz, dostał mieszkanie, minęło kilka lat. Życie u babci było jak bajka. Dom na skraju lasu, wśród zbóż, chabrów, maków. Ogród tonął w kwiatach. Na podwórku chlapałam się w kałużach, a w lesie miałam poziomkowe polany. Nawet kiedy już się wyprowadziłam, co chwilę tam przyjeżdżałam. Miałam siedem lat i mówiłam: „Mamo, daj mi pięć złotych, bo ja jadę do babuni”. Mama wiedziała, że mnie nie zatrzyma.
Szłam na dworzec i prosiłam kierowcę: „Jadę do Augustowa. Niech mi pan powie, gdzie trzeba wysiąść”. Sadowiłam się za jego plecami. Ale i tak byłam czujna. Gdy widziałam znajome zabudowania, mówiłam: „Teraz Barcin, prawda?”. Kierowca potwierdzał. A ja na to: „To jeszcze cztery kilometry?”.
Mężczyzna uspokajał: „Tak. Nie martw się. Powiem ci, gdzie wysiąść”. Na miejscu pomagał jeszcze przejść przez ulicę. Wszyscy mi zresztą pomagali. Wiedzieli, że ta mała jedzie do Wojciechowskiej. A przecież wiadomo, że Stasia Wojciechowska mieszka w Augustowie! Kiedy wysiadałam z autobusu, na końcu ścieżki czekała babcia. I potem przez lata, wzruszona, wspominała tę scenkę z zaśpiewem (bo nigdy nie mówiła po polsku bez akcentu): „A ja widziala, jak ty wysiadala z tego autobusu, i szla tą steczką do babci. Tak biegla do babuni, i tobie tak te wlosy rozwiewaly się!”.
Beata Kawka: powrót do korzeni
Kiedy dorastałam, wciąż przyjeżdżałam do babci i od razu biegłam do ogródka. Wąchać pomidory, wyjadać zielony groszek. Przywoziłam tam swoich przyjaciół z Anglii, ze Stanów. Babcia się trochę denerwowała, że jak to tak gości podejmować? Kąpać się nie było gdzie, drewniany wychodek za domem. Mówiłam wtedy: „Babciu, a ty myślisz, że oni wychodka nie widzieli?”. Wszyscy tam byli bezgranicznie szczęśliwi. Nawet jak dorosłam, zawsze u babci dostawałam kubek herbaty i garść dobrych rad. Ale nasze mieszkanie w Inowrocławiu też lubiłam. Duże, trzypokojowe, na osiedlu Rąbin. Miałam swój pokój, a w nim pianino, które tata kupił u organisty pod Inowrocławiem. Trochę na nim grałam, ale potem zdecydowałam się jednak na wiolonczelę.
Beata Kawka w domu rodzinnym
Mój rodzinny dom to model włoski. Mama z tatą często się ze sobą głośno spierali. Co do jednego byli jednak zgodni: nie mogłam włóczyć się po parkach i obcych podwórkach. Miałam zapowiedziane, że wszystkich kolegów i koleżanki powinnam zapraszać do domu. Mama się cieszyła, że ma mnie na oku, ale i tak zdarzało się, że z koleżankami dyskretnie popalałyśmy, bo w barku miałam schowane Caro.
Kiedy rodzice chcieli wejść do mojego pokoju, zawsze pukali, zwłaszcza gdy siedziałam z chłopcami. Bywało, że ci, których odprawiałam z kwitkiem, przychodzili potem pogadać z mamą, tak się zaprzyjaźniali. Ale niektórych tata nie trawił. Zwłaszcza jednego, który nosił białe buty. – Znów przyszedł ten od białych butków? – wściekał się, bo był o mnie zazdrosny. – Nie za często tu przychodzi?! Idealnym miejscem na randki był wtedy park Solanki. Zarośnięty wysokimi krzakami, w których z łatwością można się było ukryć. No i całować z chłopakami. Kultowe miejsce. Lubię wracać do Inowrocławia. Zawsze czeka na mnie obiad: mizeria, szynka w sosie. To smaki z dzieciństwa.
Dla sąsiadów zostałam Beatką, która chodzi do liceum. Mówią do mnie: „Beatko, oglądamy cię, jesteśmy z ciebie dumni”. Babcia Stasia już nie żyje. Dom w Augustowie zapisała mnie. Teraz opiekuje się nim mama. Kiedy żył tata, sadził tam swoje ukochane hortensje. Dom był wtedy jak zanurzony w wielkim bukiecie. Dziś mam hortensje w swoim ogrodzie, pod Warszawą. Dom kupiłam pół roku temu. W stanie surowym, więc zrobiłam go po swojemu. Ciepłe beże, połączone z odcieniem malin, przeszklone wyjście na taras, jasna kuchnia. Co chwilę wpadają znajomi. Mówią, że tu jest klimat, nastrój, ciepło. Staram się wypełniać dom dobrą energią, tak jak kiedyś babcia Stasia, a potem mama. Wreszcie znalazłam miejsce, w którym chcę się zestarzeć i czekać na wnuki.
Wysłuchała: Sonia Ross
Fotografie: Archiwum Domowe b. Kawki,
Darek Iwański/Burda/Forum