W willi otoczonej starym lasem Maja znalazła swoje zacisze.
Maja żyje szybko i intensywnie. Zarządza własną firmą i błyskawicznie musi podejmować decyzje, bo od tego zależy nie tylko jej los, ale i ludzi, z którymi współpracuje. A że jest ciągle w ruchu i wiecznie gdzieś biegnie, marzyła o miejscu, w którym mogłaby odpocząć. Niektórzy znajdują je na egzotycznych wyspach, inni na wsi, a Maja – w Magdalence pod Warszawą.
Ale kiedy pierwszy raz przyjechała tutaj z wizytą do przyjaciół, nie mogła pojąć, jak można mieszkać w takiej głuszy. – Myślałam: może tu i ładnie, ale gdzie życie, gdzie ludzie? Nie, to nie dla mnie. Po obiedzie poszliśmy na spacer. Był cudny jesienny dzień i kiedy wieczorem wracałam do swojego warszawskiego mieszkania, wiedziałam już, że muszę tu zbudować dom. Najszybciej jak to możliwe – wspomina. A że jest kobietą stanowczą, długo z decyzją nie zwlekała.
Działka, na której stoi dom, była jedną z dwóch, jakie obejrzała. – Zachwyciła mnie cisza, bliskość lasu i absolutna intymność. Wyobraziłam sobie poranne spacery z psami, sosny zaglądające do okien, absolutny spokój, który pozwoli mi problemy z pracy zostawić za drzwiami – tłumaczy.
Dom wymyśliła sama. – Trochę na wzór amerykańskich, z ogromnymi oknami, salonem pod sam dach, dodającym jeszcze przestrzeni i dużą wygodną kuchnią, w której można gotować z przyjaciółmi. W końcu z sypialnią i łazienką, z okien których widać ogród. Tak, żebym siedząc w wannie, mogła obserwować ścigające się po drzewach wiewiórki – śmieje się. Dla Mai ważna była też funkcjonalność – osobna pralnia i duży garaż, z którego od razu przechodzi się do kuchni, tak by prosto z samochodu można było wnieść zakupy i włożyć je do lodówki.
Dom powstał w ciągu roku. Pomógł go urządzić zaprzyjaźniony architekt stale mieszkający w Stanach – Jerzy Roniker. – Zrobił to znakomicie, chociaż niektóre pomysły mnie zaskoczyły. Nie wyobrażałam sobie pod schodami drewnianych listewek, bo przypominały mi boazerię i kojarzyły się ze szpetnymi, blokowymi korytarzykami z lat 80. Ale Jerzy tak długo mnie przekonywał, że uległam. I teraz jestem zachwycona – mówi.
Niestety, wielu jego pomysłów nie udało się wprowadzić w życie. – Przyzwyczajony do amerykańskiego rynku Jerzy nie spodziewał się, że napotka opór rzemieślników, którzy albo nie podejmowali się zadania, albo mimo godzinnych wyjaśnień i tak robili po swojemu – wspomina. Tak było na przykład z balustradą przy schodach: poręcz miała kończyć się metalowym zawijasem, ale rzemieślnik sam zadecydował, że ładniejsza będzie prosta. Cudem też namówili zduna, by zbudował dwustronny kominek, wychodzący na salon i na sypialnię.
– Najbardziej lubię spokój, jaki tu panuje. To, że rano w piżamie i z kubkiem kawy w ręku mogę iść do lasu na spacer z psami. A latem, gdy wszyscy znajomi nerwowo myślą, gdzie by tu pojechać na weekend, a potem godzinami stoją w korkach, ja po prostu otwieram drzwi i wychodzę na taras – cieszy się Maja.
Tekst: Aldona Bejnarowicz
Stylizacja: Katarzyna Sawicka
Fotografie: Piotr Gęsicki