Ona – Polka urodzona w Szwecji. On – Duńczyk pracujący w Polsce. Ich dom jest z ducha skandynawski, choć trafiają się i egzotyczne akcenty.
Spotkaliśmy się w pół drogi – opowiada Anna. To „pół drogi” przypadło akurat na Polskę. Mortena poznała na swojej pożegnalnej imprezie – wracała właśnie do Szwecji, żeby skończyć studia. On mieszkał i pracował w Chinach. Przez jakiś czas wynajmowali mieszkanie, potem kupili własne. Aż wreszcie zdecydowali się na dom. Jeździli po Warszawie i oglądali. – Chcieliśmy, żeby nie było tych wszystkich zdobień i kolumienek – wspominają. Ale to, co dla Skandynawów wydaje się naturalne, trudno znaleźć w Polsce. – Chaos – streszcza swoje wrażenia Morten. – W polskich domach jest trochę tego, trochę tamtego. Najbardziej dziwiła go skłonność do trzymania wszystkiego na wierzchu, nie w szafkach.
Nie było rady, pozostawało zbudowanie własnego domu. Działkę znaleźli w Wilanowie i po rozlicznych walkach z urzędami nareszcie się pobudowali. Czarna, minimalistyczna, elegancka bryła, do tego płaski dach. – Nie brudzi się jak te okoliczne białe – żartują. W środku skandynawski duch. Aby się urządzić, Anna zakopała się w rocznikach duńskiego pisma wnętrzarskiego „Bo Bedre” i skontaktowała z projektantką Katją Sadziak, oczywiście Szwedką. Pomagał też polski architekt Krzysztof Miruć. – Chciałam, żeby było jasno i praktycznie – mówi Anna o swoich pomysłach. – Stąd te wielkie garderoby, w których można poukrywać różne rzeczy.
Podłogi zrobili z bielonego dębu, bo kojarzy się ze szwedzkimi domami. Skandynawskie są też meble – w Polsce sklepów z takim dizajnem już nie brakuje. Krzesło Wegnera na trzech nogach i kolorowe krzesła Lammhults kupili w Scandinavian Living. Duńskie lampy Poulsena (PH5, nad stołem w jadalni) znaleźli w salonie Internity. A skórzane krzesło w stylu Barcelony Ludwiga Miesa van der Rohe Anna wypatrzyła na wyprzedaży w swojej firmie. Wkład w wystrój domu miał też Morten – to przywiezione z Chin drobiazgi, takie jak drewniana skrzynka, szafka czy lampy.
Ciepłym kolorom wnętrz przeciwstawia się eksplozja barw z wiszących na ścianach obrazów. Prawie wszystkie namalował Andrzej Kasprzak. Pierwszą jego pracę kupili w prezencie dla ojca Mortena w jednej z warszawskich galerii. Zapakowali w gazetę i wysłali do Szwecji. Ojciec, myśląc, że to makulatura, wyrzucił ją do kosza. Anna musiała więc odszukać artystę i spytać, czy nie ma podobnej. Gdy zaczęła oglądać jego obrazy, na jednym się nie zatrzymała. – Tym bardziej że takie zestawienie kolorów na płótnie z jasnym wnętrzem jest typowo skandynawskie – tłumaczy Morten.
Tekst: Stanisław Gieżyński
Stylizacja: Marta Kwiecień-Dąbska
Zdjęcia: Mariusz Purta
Za Pomoc w sesji dziękujemy Indivi Design Store oraz Galerii Dekoracja.
reklama