Żeby mieszkać z fantazją, wystarczy kilka intrygujących obrazów, mebli oraz trochę kolorowych akcentów na tle szarych ścian.

Zaglądając do mieszkania architekta wnętrz, można by się spodziewać oszałamiających rozwiązań jak z luksusowych magazynów.

– Nic z tych rzeczy – śmieje się Joanna Kulczyńska i dodaje, że projektując, najpierw stara się dowiedzieć co nieco o właścicielach i dopiero wtedy wymyśla im wnętrze. Z własnym mieszkaniem miała jednak o wiele więcej problemów. – Bo najgorzej wyczarować dom dla siebie. Tym bardziej, że zawód architekta niesie ze sobą mnóstwo pokus, ciągle pojawia się coś nowego. Wiedziałam, że mój dom musi być spokojny. Wystarczy, że na co dzień projektuję dla innych. U siebie potrzebuję wytchnienia, zbyt dużo kolorów czy form to nie dla mnie – tłumaczy.

Z mężem Piotrem postanowili, że ich mieszkanie ma być jak „czysta kartka” – proste i jasne. Początkowo chcieli kupić coś klimatycznego w starej kamienicy. Niestety, na rynku nieruchomości był wtedy taki boom, że nawet zrujnowane klitki znajdowały nabywców w mgnieniu oka. Zrezygnowani trafili w końcu na Marinę, najmodniejsze osiedle w stolicy.

– Apartamentowiec to tylko przystanek, bo w przyszłości chcemy zbudować dom – opowiada Joanna, która już zdążyła oswoić Marinę. Ma tu swoje ścieżki, ulubiony warzywniak, przyjaciół, których z Piotrkiem namówili na przeprowadzkę, a nawet klientów, którym urządziła domy.

We własnym mieszkaniu zrezygnowała z szaleństw. Może tylko łazienka otwarta na salon wzbudzała przez jakiś czas sensację. Wanna podczas imprez stawała się kanapą, a domownicy, biorąc kąpiel, oglądali telewizję. Jednak, gdy dwa lata temu na świat przyszedł Staszek, właściciele zasłonili ją przesuwanymi drzwiami, na których powiesili ulubiony obraz „Przyjaciele” Agnieszki Sandomierz. Na chłodnych, szarych ścianach świetnie wyglądają mocne kolory, ale użyte umiarkowanie.

– Lubię szarość, ale wiem, że bywają dni, kiedy takie wnętrze wygląda smutno. Siła tkwi w pomyśle – Joanna wyjaśnia, skąd wzięły się turkusowe płytki pod prysznicem czy amarantowy pojemnik na pranie. – Wejście w taki wielki błękit daje dobrą energię – mówi. Przede wszystkim jednak w mieszkaniu rządzą ukochane przedmioty, których Joannie nigdy dość. – Jestem typem zbieracza, ciągle jeżdżę na rozmaite targi, a rzeczy się do mnie przyklejają. Nieustannie z tym walczę. W zależności od nastroju niektóre drobiazgi są na widoku, a inne siedzą w szafie – śmieje się.

Uwagę zwracają zabawne krzesła: z dziurkowanym siedziskiem autorstwa Pawła Grunerta – to prezent od rodziców, te ze „zwichrowanymi” nogami zaprojektowała właścicielka. Najważniejszym meblem jest jednak wielki, solidny stół w kuchni, który Joanna i Piotrek wypatrzyli na bazarze w podwarszawskich Broniszach.

– Jest stary, zniszczony, ale za nic nie chcieliśmy dać go do renowacji. Widać na nim, że przeżył wiele – pęknięcia, przypalenia. Chciałabym wiedzieć, kto przy nim siadywał i o czym rozmawiał. Ma jakąś magnetyczną moc – opowiada Joanna.


Tekst: Małgorzata Czyńska
Stylizacja: Anna Tyślerowicz
Fotografie: Hanna Długosz
Mieszkanie z albumu „Mieszkać piękniej” Hanny Długosz, Buffi Wydawnictwo

reklama